Film o dysforii gatunkowej. "Wilk" [RECENZJA]
Dysforia na ekranie
Dysforia gatunkowa jest niezwykle skomplikowaną przypadłością, która może budzić strach w wielu osobach. Pokrótce polega to na tym, że człowiek bardzo źle czuje się we własnym ciele, ponieważ sądzi, że powinien być zwierzęciem. Zachowuje się jak konkretne zwierzę, stara się dostosować swój wygląd czy sposób poruszania się, a niekiedy również nawyki żywieniowe. Póki co badania są niemalże w powijakach - niewiele publikacji porusza ten temat, zaś część z nich kojarzy tego rodzaju dysforię z subkulturą furry. Porównuje się ją do dysforii płciowej, choć mamy do czynienia ze zjawiskiem zdecydowanie bardziej ekscentrycznym i rzadziej spotykanym.
Tematykę tę poruszą tegoroczny irlandzko-polski film pod tytułem "Wilk". Jacob, "tytułowy" bohater, jest młodym mężczyzną, który czuję, że jest, a przynajmniej powinien być, właśnie wilkiem. Pierwsze sceny pozwalają nam zapoznać się z jego ulubionym środowiskiem - zupełnie nagi ociera się o liście, kładzie się na ziemi, widzimy jego nienaturalnie pracujące mięśnie oraz odgłosy do złudzenia przypominające te wilcze. Następnie widzimy wizytę Jacoba w ośrodku dla osób z podobnymi zaburzeniami i zapoznajemy się z całą - proszę wybaczyć to przymrużenie oka - menażerią. Widzimy osoby, które wierzą, że są różnorodnymi zwierzętami - koniem, papugą, owczarkiem niemieckim, wiewiórką, a nawet pająkiem.
Ekscentryczne leczenie
Akcja filmu dzieje się we wspomnianym ośrodku. Twórcy filmu przedstawiają sposoby leczenia osób z dysforią gatunkową - a przynajmniej swoją wizję w tym temacie, bo nie jestem w stanie dokładnie zweryfikować, czy to, co widzimy na ekranie, pokrywa się z rzeczywistością. Najważniejszy lekarz (czy też terapeuta) stara się za pomocą wszelkich, nawet bardzo agresywnych i bezpardonowych środków, wyleczyć swoich podopiecznych. Z perspektywy pacjentów ośrodka jest on z pewnością postacią mroczną i antagonistyczną, ale twórcy starają się zachować pełną naturalność i obiektywność wobec jego metod leczenia i zachowań.
Rozsądek i rozwaga są zdecydowanie jednymi z największych plusów tej produkcji. Twórcy podeszli do tematyki z ogromną dozą wyczucia i empatii. Pacjenci ośrodka nie są przedstawieni w jakikolwiek pejoratywny sposób, nie są również obiektem wyśmiewania przez widzów. Choć ich zaburzenia są z pewnością dla wielu osób bardzo dziwne, a nawet straszne, to obiektywizm bije z ekranu na kilometr. Trzeba za to bardzo docenić osoby odpowiedzialne za "Wilka" - na czele oczywiście z reżyserką, Nathalie Biancheri.
Niepotrzebny wątek miłosny?
Oczywiście nie samym leczeniem "Wilk" stoi. Mamy do czynienia z ciekawym obrazem osoby, która wydaje się coraz bardziej wcielać w zwierzę. Reżyserka nieustannie pyta, na ile moralne jest igranie z naturą i czy w ogóle powinniśmy to robić; zadaje również pytania na temat natury człowieka oraz jego roli w ekosystemie. Wszystko to jest nienachalne, subtelne i bardzo obiektywne, w związku z czym każdy z nas może wyciągnąć z "Wilka" coś dla siebie, niekoniecznie pozytywnego i niekoniecznie miłego.
Warto dodać, że poza wątkiem dysforii i jej leczenia widzowie otrzymują wątek miłosny - Jacob w ośrodku poznaje dziewczynę, która czuje się kotem i nie należy do grona pacjentów; jest w tym miejscu od bardzo dawna. Wątek ten nie jest, delikatnie rzecz ujmując, najbardziej satysfakcjonującym wątkiem miłosnym, jaki kiedykolwiek widziałem. To bardzo prosta i momentami niezwykle naiwna opowieść, ale nie mam tego twórcom za złe, ponieważ miłość nie jest głównym tematem filmu. "Wilk" opiera się przede wszystkim na angażujących rozważaniach, klimatycznych ujęciach i rozwadze w przedstawianiu osób cierpiących na dysforię płciową. Pokraczny wątek miłosny absolutnie nie przeszkadza w odbiorze, a jego zakończenie może nieco zaskoczyć. Wszystkie te czynniki składają się na fakt, że "Wilk" jest bardzo solidnym dziełem, z którym zdecydowanie warto się zapoznać - tym bardziej, że rzadko mamy okazję do zapoznania się z tak niszowym i rzadko poruszanym w popkulturze tematem.