"Lamb" - powolne islandzkie kino [RECENZJA]
Przede wszystkim: klimat
Islandia kojarzy się z bajkowymi pejzażami i wspaniałymi pasmami górskimi. Nie dziwi zatem fakt, że "Lamb" jest tak pięknym filmem. Od pierwszych sekund możemy podziwiać rozległe łąki, góry i inne walory przyrodnicze tej wyspy; są to w mojej opinii najlepsze warunki do robienia tak zwanego slow cinema.
Bo trzeba od razu powiedzieć, że "Lamb" to film nad wyraz powolny, który z pewnością będzie swoistym zaskoczeniem dla odbiorców gustujących raczej w hollywoodzkiej kinematografii. Próżno szukać drastycznych wydarzeń (a przynajmniej od pierwszych kadrów) - trzeba natomiast wygodnie się rozsiąść i podziwiać islandzkie pustkowie, a konkretniej parę, która mieszka i pracuje w samym środku niczego.
Maria i Ingvar mają gospodarstwo, w którym pracują całymi dniami. Obserwujemy ich codzienną rutynę - nawożenie ziemi czy zajmowanie się zwierzętami, głównie owcami. W trakcie odbierania porodu jednej ze swoich podopiecznych nasi bohaterowie z pewnego powodu stwierdzają, że dużo lepiej zajmą się nowo narodzoną, nieco ekscentryczną owieczką.
Kameralne, niepokojące kino
Opis fabuły brzmi sielsko, ale niech was nie zmyli - od samego początku wiemy, że kiedyś coś musi się stać. Klimat jest bardzo gęsty i doskonale konstruowany. "Lamb" to nad wyraz kameralne, skromne kino, które jednak potrafi zachwycić nie tylko islandzkimi pejzażami, ale właśnie budowaniem napięcia.
Wszelkie przestoje i momenty, w których nie dzieje się praktycznie nic, są nam wynagradzane przez twórców. Po pierwsze, możemy podziwiać wspaniałe widoki, a po drugie - zawirowania fabularne chwytają za serce i wzbudzają mnóstwo emocji. Nie jest łatwo nam ocenić, kto jest w filmie "tym złym", nie jest trudno z kolei zrozumieć motywacji bohaterów. Twórcy igrają z widzami w ciekawy sposób, prezentując niemoralne czyny - przynajmniej przez większość filmu - w sposób co najmniej neutralny, jakby były koniecznością.
"Lamb" to produkcja niejednoznaczna, co jest jej niezbywalną zaletą. Można interpretować ją jako klimatyczną baśń o integrowaniu człowieka w prawa natury, ale również jako filozoficzny traktat o najczarniejszych stronach macierzyństwa. No, ale nie zapomnijmy również o doskonałych kadrach - jeśli ktoś nieszczególnie zaangażuje się w opowiadaną historię, to z pewnością nie będzie żałował seansu ze względu na to, że Islandia jest absurdalnie piękna, a twórcy "Lamb" świetnie poradzili sobie z jej przedstawieniem.