Tak się nie robi biografii. "Oczy Tammy Faye" [RECENZJA]
Tammy Faye na ekranie
Jessica Chastain zrobiła wszystko, co w jej mocy, aby oddać charakter Tammy Faye. Nie sposób nie zacząć od peanów skierowanych w jej stronę - aktorka wzbiła się na wyżyny swoich umiejętności i mogę śmiało powiedzieć, że jest to jedna z jej najlepszych ról. Wycisnęła wszystkie soki z kiepskiego scenariusza i drętwych dialogów. Zagrała tak, jak umiała najlepiej. Jessicę Chastain grającą Tammy Faye trzeba doceniać i uwielbiać, szczególnie, że charakteryzacja stoi tu na najwyższym światowym poziomie.
Niestety, pewnych ograniczeń nawet Chastain przeskoczyć nie mogła. Choć jej gra aktorska jest bez zarzutów, to można mieć ogromne pretensje do scenarzystów za pewne spłycenie sylwetki Tammy. Jestem pewien, że postać ta zasługuje na więcej, a "Oczy Tammy Faye" nawet w połowie nie spełniły oczekiwań widzów. A to wszystko przez szereg czynników, które złożyły się na raczej miałki i pozbawiony polotu biopic. Ale po kolei.
Czy to miała być satyra?
Uważam, że historia Jima Bakkera oraz Tammy Faye jest nie tylko przeciekawa, ale również nad wyraz filmowa. W życiu oraz karierze tej pary telewizyjnych ewangelików miało miejsce wiele intrygujących, niecodziennych epizodów, które jednak w "Oczach Tammy Faye" zostały przedstawione niezwykle generycznie. Cóż z tego, że biografia obu tych osób oraz ich relacji jest angażująca i nieszablonowa, skoro sam film podąża skrajnie utartymi ścieżkami i prezentuje schemat znany z większości hollywoodzkich biopiców, nie siląc się na jakąkolwiek oryginalność. Zbrodnią na kinie jest przedstawienie ciekawych życiorysów w taki sposób.
Co więcej, wydawać by się mogło, że twórcy nie do końca wiedzą, czy film ma być satyrą na środowisko tele- oraz ewangelickie w ogóle. Na każdym kroku widz jest rozkojarzony, a Andrew Garfield grający Jima Bakkera zachowuje się prawie tak absurdalnie, jak Jared Leto grający Paolo Gucciego. Biorąc pod uwagę nominację Jareda Leto do Złotej Maliny w kategorii "drużyna filmowa", nie jest to komplement, uwierzcie mi.
Doskonała charakteryzacja
Choć jest to film bez wątpienia nużący i - niekiedy - frustrujący, to trzeba jednak zaznaczyć, że jego klimat zasługuje na uwagę. Rzeczywistość lat 70. i 80. (oraz nieco wcześniejszych, kiedy Jim i Tammy zaczynali swoją karierę) została pokazana z ogromnym wyczuciem, a o charakteryzacji można rozprawiać godzinami. Nic dziwnego, że "Oczy Tammy Faye" zostały nominowane do Oscara w tej kategorii.
Produkcja ta jest też niezwykle... cóż, ładna. Ma swój niepowtarzalny urok wynikający po części z charakterystyki epoki, lecz przede wszystkim z doskonałej pracy scenografów oraz - powtórzę to po raz kolejny - charakteryzatorów. Akcja poprowadzona jest dynamicznie, a dialogi, choć nie powalają, należy uznać za poprawne; szczególnie jeśli chodzi o kwestie tytułowej bohaterki, które starają, ale to naprawdę starają się oddać jej złożony i skomplikowany charakter.
Nie mogę powiedzieć, że jest to najgorsza biografia, jaką kiedykolwiek widziałem, ale ma za uszami prawie tyle samo, co środowisko teleewangelickie. Choć zgrabnie opowiada o tym zjawisku oraz jego fenomenie, to większość postaci jest bardzo płytkich, scenariusz ma paskudne dziury oraz uproszczenia, a całość jest za bardzo generyczna i powtarzalna jak na historię Tammy Faye. Mam nadzieję, że przynajmniej zachęci część widzów do tego, żeby nieco więcej poczytać na ten temat lub skierować swoją uwagę na film dokumentalny sprzed ponad dwudziestu lat pod tym samym tytułem.