Genialny debiut Justyny Święs. "Piosenki o miłości" [RECENZJA]
Nie o miłości?
Tomasz Habowski, delikatnie rzecz ujmując, nie jest kluczową postacią dla polskiego kina. Do tej pory brał udział w powstawaniu TVN-owskiego serialu "Na wspólnej" - po filmowcu z takim dorobkiem nie spodziewałem się wiele. I był to jeden z największych błędów tego roku. Moje nieco macosze podejście do "Piosenek o miłości", a więc jego pełnometrażowego debiutu w roli reżysera, wydaje się w tej sytuacji naturalne, ale i tak bardzo go żałuję. Produkcja ta zasługuje bowiem na uznanie pod wieloma względami.
Tytuł może zmylić nawet najbardziej wprawionych widzów - tym bardziej, że pierwsze kilkanaście minut seansu utwierdza nas w przekonaniu, że będziemy mieć do czynienia z przeciętną opowieścią o miłości nieco zbyt pewnego siebie chłopaka z bogatego domu i cichej myszki, która nieszczególnie lubi i umie wychylać się spod metaforycznej miotły. W praktyce jednak miłości jest w tym filmie niewiele - i dobrze, bo fabuła nie ma zbyt wiele potencjału na dobrze skonstruowaną opowieść o uczuciach. "Piosenki o miłości" są za to prostą, aczkolwiek bardzo dosadną rozprawką na temat lojalności i niespełnionych ambicji.
Kiedy grany przez Tomasza Włosoka Robert, syn znanego aktora i dyrektora teatru, poznaje nieśmiała kelnerkę, wszystko wskazuje na to, że bardzo szybko się w sobie zakochają. Widzimy ich pierwsze spotkania, a także próby skomercjalizowania talentu dziewczyny - i to drugie zagadnienie będzie największym problemem naszej ekranowej pary. Wszystko bez rzewnych deklaracji, wyznań i romantycznych chwil, za to dosadnie, prosto i niekiedy bardzo brutalnie.
Czarno-biały spektakl
Można się nieco czepiać tego, że "Piosenki o miłości" utrzymane są w nieco zbyt artystycznej otoczce, niż byśmy tego chcieli. Chodzi tutaj o pewne wydumanie jeśli chodzi o formę - czarno-białe kadry oraz trochę zbyt górnolotne dialogi niekiedy dość pokracznie współgrają z powagą całego dzieła i jego, można powiedzieć, kalibrem. Wydaje się jednak, że to dość powszechna przypadłość młodych, ambitnych filmowców, szczególnie na polskim podwórku - i z pewnością można to wybaczyć, bo absolutnie nie ingeruje w przyjemność odbioru całości.
Szczególnie, że na ekranie możemy podziwiać debiutującą Justynę Święs. Z której strony nie patrzyłoby się na jej grę aktorską, naprawdę trudno stwierdzić, że to naprawdę jej pierwsza rola... w czymkolwiek. Święs dostała rolę dobrze dostosowaną do swoich warunków, ale wycisnęła z niej wszystko, co tylko się dało, w efekcie czego z pewnością zawstydziła wiele zawodowych aktorek biorących udział w mikrobudżetowych polskich produkcjach.
"Piosenki o miłości" to dzieło przede wszystkim kameralne i czułe, ale przy tym poruszające wszelkie wrażliwe struny w organizmie. Dawno nie widziałem fabularnego polskiego filmu, który byłby tak nienachalny i dobrze skonstruowany - pomimo pewnych, rzecz jasna, mankamentów i pretensjonalności. Cieszy nieoczywiste poprowadzenie fabuły, niebanalne zakończenie i Justyna Święs.