Kadr z filmu "Hazardzista"
YouTube/M2 Films

Zakład, że gorszego filmu w tym roku nie widzieliście? "Hazardzista" [RECENZJA]

"Martin Scorsese przedstawia" - takie słowa kuszą każdego miłośnika kinematografii, który docenia twarde i klimatyczne kino gangsterskie. Widnieją we wszelkich materiałach promocyjnych "Hazardzisty", jasno sugerując, że mamy do czynienia z filmem co najmniej przyzwoitym.
Reklama

Absolutny brak Scorsese

Niestety, rzeczywistość nieco zweryfikowała tę "polecajkę". Wydaje mi się, że ktoś groził Martinowi Scorsese utratą życia (lub chociaż spowodowaniem solidnego uszczerbku na zdrowiu), kiedy kazał mu sygnować ten film swoim nazwiskiem. Czy doszło do manipulacji? Owszem! I to okropnie perfidnej!

Oczywiście byłbym szalony, porównując dzieło Paula Schradera do najwybitniejszych wyczynów Scorsese, ale nazwisko legendy w materiałach marketingowych zmusza do przygotowania się na emocjonujący i bezpardonowy seans. Twarde kino gangsterskie, które ocieka brutalnością i szczerością - tego niestety powiedzieć o "Hazardziście nie można". Ale zacznijmy od początku.

Jakby go wczesny Żulczyk napisał

"Hazardzista" opowiada o pewnym tajemniczym mężczyźnie, który posiada tajemniczą przeszłość i w tajemniczy sposób nie chce się z nią pogodzić, robiąc tajemnicze rzeczy. Na przykład podróżuje od kasyna do kasyna, liczy karty i niemal zawsze - w tajemniczy sposób - wygrywa. Na swojej drodze spotyka ludzi, wobec których jest nieprzysiadalny i tajemniczy. Taki to nasz bohater. Jakby go wczesny Żulczyk napisał.

Williama Tella nie da się lubić - a przynajmniej mi się nie udało. Jest to postać na każdej płaszczyźnie pretensjonalna, a przy tym piekielnie stereotypowa.

Reklama

Popkultura uraczyła nas już wystarczająco dużą liczbą takich tajemniczych bad boyów, którzy skrywają tajemnicę odnośnie swojej przeszłości i zachowują się w ekscentryczny sposób. Przez to główny bohater "Hazardzisty" może tylko irytować.

Choć rozumiemy jego emocje, to nie jesteśmy w stanie mu współczuć. Wątki z jego przeszłości są ukazane po macoszemu i bez większego polotu, a to, jak traumy wpływają na jego teraźniejszość, zostało przedstawione w bardzo tani, sztampowy sposób. Skoro mówiliśmy o Scorsese, to można stwierdzić, że "Hazardzista" to taki tani, przerysowany i niezbyt składny "Taksówkarz" po przysłowiowym roku w Rosji.

Jezu, co za nudy

Rozpisanie się na temat głównego bohatera było konieczne z jednego prostego względu: praktycznie cały film dotyczy właśnie jego, więc chcąc nie chcąc widzimy jego pozbawioną emocji twarz przez większą część seansu.

Reklama

Jego nieskładność to największy problem tego filmu. Nie oznacza to jednak, że nie nie możemy doszukać się innych mankamentów - o nie!

Kadr z filmu "Hazardzista"
YT/M2 Films

"Hazardzista" jest przede wszystkim absurdalnie wręcz nudny. Dłużyzny i niepotrzebne dialogi pojawiają się na każdym kroku, przez co fabuła, która sama w sobie ma raczej niewielki potencjał, całkowicie traci jego resztki.

Reklama

Myślę, że reżyser chciał być trochę jak Scorsese, ale w jego wypadku przydługie ujęcia i niespieszne, pozornie pozbawione sensu dialogi, są naprawdę przydługie i naprawdę pozbawione sensu.

Chciałbym dostrzec w "Hazardziście" jakieś plusy - w końcu spędziłem na jego oglądaniu niespełna dwie godziny życia. Oto one:

Oscar Isaac czasami stara się przyzwoicie grać tę drastycznie słabo napisaną postać. No i ładne ujęcia też zasługują na plusik. I polska premiera dopiero za dwa tygodnie, więc mamy czas, żeby zbiorowo przygotować się na to, by nie iść do kina na "Hazardzistę".

Reklama
Wydawcą depesza.fm jest Digital Avenue sp. z o.o.
Google news icon
Obserwuj nas na
Google news icon
Udostępnij artykuł
Link
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama