Raport Ukraina. Kijów gra na dezorientację Rosjan. Ci grają na nuklearny terror
Rośnie liczba ataków na zaporoską elektrownię
Ukraiński Enerhoatom informuje każdego dnia o powtarzających się uderzaniach rosyjskich pocisków w elektrownię jądrową Zaporoże.
Dziś, 11 sierpnia, raszyści po raz kolejny ostrzelali największą w Ukrainie i Europie elektrownię jądrową Zaporoże - pisze ukraińskie przedsiębiorstwo w swoim komunikacie
Pięć pocisków miało spaść tuż obok składu odpadów radioaktywnych. Dosłownie chwilę po ukazaniu się komunikatu, na zabudowania spadły kolejne rakiety. Tym razem trafiające nieopodal jednostki straży pożarnej. Nad zakładem pojawiły się kłęby gęstego dymu, a do sieci trafiło nagranie.
Trzeci tego dnia atak nastąpił po godzinie 17.00. Rosjanie wystrzelili w kierunku bloku energetycznego, uszkodzili oczyszczalnię ścieków, a Enerhoatom przekazał, że zniszczone zostały także czujniki promieniowania pozwalające na monitorowanie sytuacji w elektrowni. Według przedstawicieli firmy wcześniej uszkodzono stację azotowo-tlenową i spowodowano, że istnieje poważne ryzyko rozpylenia substancji promieniotwórczych.
Przerażony sytuacją wydaję się ONZ, który wzywa Rosję do natychmiastowego zaprzestania walk w rejonie zaporoskiej elektrowni. Katastrofa w tym miejscu może spowodować skażenie radioaktywne na gigantycznym obszarze, a promieniowanie zagrozi milionom ludzi - nie tylko z Ukrainy. Rosja jednak dobrze przecież zdaje sobie z tego sprawę.
Być może właśnie znalazła sposób na to, jak użyć energii atomowej przeciwko swoim wrogom nie powodując równocześnie globalnego konfliktu nuklearnego.
Ukraińcy "dezorientują przeciwnika"
Do takich wniosków doszli eksperci z amerykańskiego Instytutu Badań nad Wojną (ISW). W ostatnim czasie doszło do kilku niespodziewanych wydarzeń głęboko za liniami frontu. Najpierw zniszczono bazę wojskową lotnictwa rosyjskiego na Krymie. Ponad 200 kilometrów od rejonu walk w lotnisku Saki wywołano serię eksplozji, które zdemolowały infrastrukturę i uszkodziły 9 samolotów rosyjskiego wojska.
Ukraińcy w rozmaity sposób dawali do zrozumienia, że mogą mieć coś wspólnego z tym wydarzeniem, ale nie przyznali się wprost do dokonania ataku. Sam Wołodymyr Zełenski, w dniu, gdy lotnisko obok Nowofedoriwki eksplodowało powiedział, że "Rosyjska okupacja zaczęła się na Krymie i tam musi się skończyć".
ISW zauważa, że do tej pory Kijów nie miał problemu z braniem na siebie odpowiedzialności za udane operacje. Tym razem jest inaczej. Ukraińcy mrugają okiem do Rosjan, ale nie zdradzają żadnych szczegółów. Taka taktyka ma według analityków pogłębić dezorientację Moskwy, co do tego jaką bronią i jakiego zasięgu dysponuje przeciwnik. Do tej pory Ukraińcy wykonywali ataki na odległość maksymalnie 170 kilometrów - pokazując Rosji, że mogą uderzać w znacznie oddalone cele. Teraz odległości, w ramach których operuje ukraińska armia jeszcze się zwiększyły.
Po ataku na lotnisko Saki przyszedł czas na kolejne uderzenie. W czwartek 11 sierpnia, tuż po północy zniszczono kolejną bazę wojsk rosyjskich - tym razem na Białorusi. W Ziabrauce rozległo się 8 wybuchów, zaobserwowano duże błyski i falę uderzeniową.
Równocześnie z "tajemniczymi" eksplozjami w strategicznych dla Rosjan punktach, odbywa się sprytna gra ukraińskich urzędników z mediami. Gazety powołując się na anonimowych przedstawicieli ukraińskiej administracji podają albo, że za atakami stali partyzanci, albo siły specjalne. Może prawda jest zupełnie inna i Kijów dysponuje już bronią o zasięgu odpowiednim do rażenia przeciwnika nagle z kilkuset kilometrów?