Historyk nagrodzony przez Morawieckiego pieniądze przekazał na Aborcję bez Granic
Został nagrodzony za rozprawę doktorską
Historyk Michał Siermiński został doceniony za swoją rozprawę doktorską nagrodą finansową w wysokości 25 920. Znany ze swoich lewicowych poglądów badacz, postanowił napisać list otwarty do premiera Mateusza Morawieckiego. Poinformował także, że nagrodę przekazuje na inicjatywę "Aborcja bez Granic".
Na Instagramie "Aborcyjny Dream Team" zostało już zamieszczone podziękowanie skierowane do Michała Siermieńskiego.
Dr Michał Siermiński nagrodzony przez premiera Morawieckiego. Zdecydował się przekazać nagrodę na Aborcje Bez Granic. To jest realne wsparcie, to jest pomoc w aborcjach, to jest coś, czego bardzo potrzebujemy. Dzięki temu wsparciu co najmniej kilkanaście osób będzie miało bezpieczną aborcję w drugim trymestrze ciąży w zagranicznej klinice! Dziękujemy! Praca doktorska dr Michał Siermiński nagrodzona przez premiera Morawieckiego ukazała się w postaci książki zatytułowanej Pęknięta Solidarność. Inteligencja opozycyjna a robotnicy 1964-1981, Książka i Prasa, Warszawa 2020. - polecamy!!! Dr Siermiński napisał też list, w którym uzasadnia swoją decyzje - koniecznie go przeczytajcie. My mamy ciary i jesteśmy wzruszone! - napisano na Instagramie.
List dr. Michała Siermińskiego
Poniżej publikujemy w oryginale list historyka Michała Siermińskiego.
Panie Premierze,
piszę w związku z tym, że przyznał mi Pan Nagrodę Prezesa Rady Ministrów za rozprawę doktorską. Mówiąc szczerze, zastanawiam się, dlaczego to wyróżnienie na mnie spadło. W moim doktoracie mowa o klasie robotniczej, cytuję Marksa, Luksemburg, Trockiego, uporczywie powracam do kwestii polskiego antysemityzmu, o której, jak wiadomo, nie powinno się nawet myśleć. Czy przed zatwierdzeniem listy tegorocznych laureatów, zaproponowanej przez zespół 20 profesorów-ekspertów, ktoś sprawdził ideologiczną poprawność mojej rozprawy? Na pewno ma Pan od tego ludzi. Możliwe, że tym razem po prostu nie wykazali się dostateczną czujnością. Jeśli tak, nic mi do tego.
Mogło być jednak inaczej. Skąd ta myśl? Stąd, że obszar moich naukowych dociekań to grzęzawisko historycznych kompleksów i resentymentów Pana środowiska. W doktoracie analizuję ewolucję ideową lewicy KOR-owskiej, głównego nurtu opozycji skupionego wokół Jacka Kuronia i Adama Michnika. Co istotne, moja ocena tej ewolucji jest zasadniczo krytyczna. Być może więc Pana współpracownicy nie tyle przeoczyli fakt, że przyjęta przeze mnie perspektywa jest wyraźnie lewicowa, co pochopnie przymknęli na to oko, w najzupełniej błędnym przekonaniu, że to, co piszę, jakoś tam koresponduje z celami polityki historycznej PiS-u. A może, co gorsza, posunęli się jeszcze dalej i uznali, że moje argumenty mogą jakoś zasilić młyńskie koła Waszych manipulacji najnowszą historią Polski? W tych manipulacjach od lat chodzi przecież m.in. o zdezawuowanie opozycyjnej działalności lewicy KOR-owskiej, jej niewątpliwych dokonań, chociażby po to, by windować czy też kreować zasługi własnych „legend opozycji", własnych „bohaterów narodowych". Mitologiczny dwugłowy potwór Kuronio-Michnika, z którego łona wyszły te wszystkie parszywe „elity III RP", nie może mieć żadnych dokonań. Wiadomo.
Jeśli tak właśnie było – jeśli zostałem wyróżniony dzięki uderzeniu w czułą strunę Waszych obsesji – to powinien Pan wiedzieć, że dołożę wszelkich starań, by PiS i jego ideolodzy nie mieli ze mnie żadnego pożytku przy swoich brudnych, orwellowskich zabawach z historią.
Mimo tych wątpliwości, zdecydowałem się przyjąć nagrodę. Przyjmuję ją jednak tylko po to, by natychmiast przekazać wszystkie otrzymane od Pana pieniądze, 25 920 zł, inicjatywie Aborcja bez Granic.
Niedawno minął rok, od kiedy uprzednio podporządkowany PiS-owi Trybunał Konstytucyjny orzekł, że aborcja w przypadku ciężkiego i nieodwracalnego uszkodzenia płodu albo nieuleczalnej choroby zagrażającej jego życiu jest niezgodna z Konstytucją RP. Obydwaj wiemy, że ten wyrok, który rzekomo „nie mógł być inny" (to Pana słowa), zapadł na polityczne zamówienie rządzącej koalicji. Jarosław Kaczyński już kilka lat temu zapowiadał, że jego formacja będzie walczyć o to, „by nawet przypadki ciąż bardzo trudnych, kiedy dziecko jest skazane na śmierć, mocno zdeformowane, kończyły się jednak porodem, by to dziecko mogło być ochrzczone, pochowane, miało imię". Cel został osiągnięty. Tym samym dopełnił się proces zainicjowany na początku lat 90. pod presją Kościoła katolickiego i fundamentalistycznej postsolidarnościowej prawicy. Polki – i szerzej: wszystkie osoby z macicami w Polsce – niemal całkowicie straciły dostęp do legalnej aborcji.
W odpowiedzi na wyrok tzw. TK, setki tysięcy osób wyległy na ulice polskich miast i miasteczek. Byłem wśród nich. Był szczyt pandemii. Naszemu gniewowi, naszemu wkurwieniu towarzyszyła determinacja i poczucie sprawczości wynikłe z uczestnictwa w masowym ruchu. Widzieliśmy Wasz strach i czuliśmy, że damy radę – że zakończymy to szaleństwo. Atmosfera była rewolucyjna.
Na początku tego roku stwierdził Pan, że organy siłowe państwa zareagowały na protesty w sposób „wyważony" i „właściwy". Zapamiętałem to inaczej. Odpowiedzieliście bezprzykładną przemocą. Naprzeciw nas stanęły zdyscyplinowane oddziały służb mundurowych. Bito nas pałkami, wyszarpywano z tłumu, rzucano nami o ziemię, zaciągano do policyjnych suk, stosowano gaz (sam dostałem). Po manifestacjach urządzano łapanki na ulicach, osoby protestujące były przetrzymywane na posterunkach, przesłuchiwane i zastraszane.
Panie premierze, historia uczy, że tłamszenie przemocą masowych ruchów protestu to ryzykowne posunięcie. Emocje, które powołują owe ruchy do życia, nie znikają jak kamfora; odkładają się, zwielokrotniają, by ponownie dać o sobie znać – raczej w bliższej niż dalszej przyszłości. Strajk Kobiet na dobre zmienił sposób myślenia dużej części społeczeństwa, zwłaszcza ludzi młodych. Ten ruch żyje. Ta walka trwa. Pokazały to choćby ostatnie protesty po śmierci Izabeli z Pszczyny – kolejnej ofiary Waszego fundamentalizmu.
Po publikacji wyroku Jarosław Kaczyński uspokajał, że nic właściwie się nie stało; że „są ogłoszenia w prasie, które każdy średnio rozgarnięty człowiek rozumie i może sobie […] aborcję za granicą załatwić". Wyjaśniam Panu: to nie tak. Każdego dnia, każdej godziny Polki – albo konsekwentnie: osoby z macicami w Polsce – cierpią skutki orzeczenia tzw. TK. Tym, które chciałyby pójść za radą prezesa i wyjechać na aborcję za granicę, często brakuje wsparcia ze strony najbliższych, zdarza się, że paraliżuje je strach przed stygmatyzacją. Bardzo często po prostu nie mają pieniędzy.
Antyaborcyjny obłęd trwa, a właściwie wciąż postępuje. Naprawdę zrobiłbym wszystko, by jakoś położyć mu kres, ale nie wiem jak. Nieoczekiwanie dostałem za to możliwość konkretnego wsparcia dzielnych osób, których działalność choć trochę łagodzi reperkusje Waszej polityki. Stąd decyzja o przekazaniu pieniędzy Aborcji bez Granic.
Piszę ten list i myślę: co sprawia, że Pana partia – mimo piekła kobiet, mimo katastrofalnego w skutkach igrania z pandemią, mimo łamania praworządności, mimo rażącej nieudolności i kompromitujących afer – trwa przy władzy? Grupuję czynniki: relatywnie postępowe, choć daleko niewystarczające i źle ukierunkowane działania w niektórych obszarach polityki społecznej; potiomkinowska troska o „zwykłego człowieka"; beznadziejna indolencja opozycji; korupcja polityczna; prymitywna propaganda, wsparcie Kościoła katolickiego… I tak dochodzę do Waszej specjalności: polityki nienawiści. Określam w ten sposób intencjonalne rozpalanie czysto destruktywnej wrogości, granie na najniższych instynktach ludzi, na ich strachu i uprzedzeniach dla osiągnięcia doraźnych korzyści. Przyznaję: bardzo boję się skuteczności tej polityki i jej długofalowych efektów.
Taka refleksja historyka idei: posługując się nienawiścią jako technologią władzy, powielacie najgorsze wzorce obecne w historii tego kraju: po te same metody sięgała wcześniej endecja, żerujące na jej tradycji rozmaite skrajnie prawicowe, nacjonalistyczne sitwy i frakcje w PZPR, a także niektóre nurty postsolidarnościowe.
Weźmy na przykład szczucie na osoby LGBT+. To jeden ze sprawdzonych pomysłów PiS-u na zbicie politycznego kapitału. Co nieco wiem o losie tych osób. Tak, tak – dał Pan nagrodę gejowi! Wie Pan, że w Polsce jest kilkaset tysięcy nastolatków LGBT+? Naprawdę ciekawi mnie, czy poświęcił Pan kiedyś choć chwilę, by zastanowić się nad tym, co ich spotyka; nad codzienną samotnością i codziennymi upokorzeniami; nad skutkami nienawistnych słów, które nieustannie sączą się z ust kościelnych hierarchów, polityków PiS-u (w tym Pana) czy z telewizji „publicznej", dawno już zamienionej w tubę propagandową rządu. Badania pokazują, że w latach 2019-2020 zdecydowana większość polskiej młodzieży LGBT+ doświadczyła różnych form przemocy. 94% miało objawy depresji. 74% myślało o odebraniu sobie życia. Rozumie Pan? 74% z kilkuset tysięcy. Te dane są jeszcze gorsze niż wyniki analogicznych badań z lat 2015-2016. Nie dziwi mnie to. Wówczas nie istniały tzw. strefy wolne od ideologii LGBT, teraz pokrywające znaczne połacie kraju, po ulicach miast nie jeździły pogromowe szczekaczki, a ministrem edukacji i nauki nie był człowiek, który wsławił się opinią, że „ci ludzie nie są równi ludziom normalnym".
28 października słuchałem debaty sejmowej nad projektem ustawy delegalizującej marsze równości i publiczną aktywność osób LGBT+, złożonym przez fanatyków z Fundacji Życie i Rodzina. Przypomniały mi się wówczas słowa, którymi Janusz Korczak opisywał antysemickie lata trzydzieste. Podłe, haniebne, rozkładowe, nikczemne. Kłamliwe, zakłamane. Przeklęte. Nie chce się żyć. Błoto, cuchnące błoto. Dzień później zagłosował Pan tak, jak cały PiS – za dalszymi pracami nad projektem ustawy „Stop LGBT".
Od kilku miesięcy władza z pewnością zaciera ręce. Na skutek szaleńczej polityki Aleksandra Łukaszenki tysiące uchodźców i uchodźczyń próbuje przekroczyć wschodnią granicę Polski w poszukiwaniu schronienia i godnego życia. Ale wam się trafiło! Możecie mówić o „wojnie hybrydowej", dumnie prężyć muskuły, budować zasieki z drutu żyletkowego, które wkrótce zamienią się w wysoki mur. W tym samym czasie Wasi specjaliści od nienawiści z TVP sięgają po dokładnie tę samą rasistowską i dehumanizującą retorykę, która przyczyniła się do triumfu PiS-u w 2015 roku, a ministrowie w Pana rządzie straszą terroryzmem i pokazują „dowody zoofilii" rzekomo odnalezione w telefonie jednego z uchodźców.
W społeczeństwie, które na skutek Zagłady, powojennych czystek narodowych i emigracji stało się niemal monoetniczne i jednowyznaniowe, obojętność wobec cierpienia „obcego" jest czymś znacznie bardziej oczywistym niż współczucie. W takim społeczeństwie rozniecenie płomienia strachu i nienawiści nie przysparza dużych problemów.
Pas przygraniczny objęty został stanem wyjątkowym, niedawno przemienionym w stan parawyjątkowy. W ten sposób polskie władze intencjonalnie tworzą barierę informacyjną. Na szczęście nie całkiem szczelną. Wszyscy ci, którzy tylko chcą, wiedzą o wielomiesięcznej tragedii rozgrywającej się 150 km od rogatek Warszawy. Wiedzą o katastrofie humanitarnej i łamaniu praw człowieka przez aparat państwa. Wiedzą o utrudnianiu czy uniemożliwianiu pracy wolontariuszom i medykom. Wiedzą o przeciąganiu martwych ciał na stronę białoruską. Wiedzą i nigdy nie zapomną o Waszej zbrodni.
W lasach przy granicy z Białorusią polska straż graniczna nigdy nie tropiła terrorystów, zoofilów i ludzi, w których organizmach kryją się groźne dla Europejczyków choroby, pasożyty i pierwotniaki. Nie tropiła islamskich najeźdźców. Od miesięcy poluje na osoby uchodźcze – odwodnione i głodne; wychłodzone, często wycieńczone tygodniami spędzonymi w lesie; zdarza się, że poranione i chore. Wyłapuje je, by odmówić ochrony międzynarodowej i przepchnąć na drugą stronę granicy (od jakiegoś czasu, dzięki „ustawie wywózkowej", już „legalnie"). Wiele spośród tych osób już zmarło. Od tych, które wciąż żyją, a także od pomagających im aktywistów, docierają do nas relacje o metodach działania polskich pograniczników: o ich agresji; o biciu, stosowaniu gazu pieprzowego, straszeniu bronią, strzelaniu z plastikowych czy gumowych kul, szczuciu psami (czy puszczaniu ich szczekania z głośników); o zabieraniu telefonów, a nawet jedzenia i picia; o rozdzielaniu rodzin; o wsadzaniu ludzi do rzeki; o przerzucaniu nieprzytomnych mężczyzn i ciężarnych kobiet przez prowizoryczny płot „jak worek ze śmieciami".
Tak: polskie władze właściwie nie robią nic wyjątkowego. W ostatnich latach rządy kilku innych państw, a także unijna agencja ds. granic „Frontex", sięgały po podobne metody na wielu innych obrzeżach twierdzy Europa. Od 2014 roku tylko na Morzu Śródziemnym zaginął ślad po 23 tysiącach osób. Nie: nie sprawia to, że Pan i Pana polityczni akolici mogą czuć się choć odrobinę lepszymi ludźmi.
* * *Na koniec zawiadamiam, że nie skorzystam z zaproszenia i nie pojawię się na uroczystej gali, by osobiście odebrać od Pana nagrodę. Nie uścisnę Pańskiej zbroczonej krwią dłoni. Parafrazując poetkę (KOR-owską, a jakże!): z tego wszystkiego, z takich świństw, nie otrząśnie się Pan jak z wody.