Dziwny ten Poirot... "Śmierć na Nilu" [RECENZJA]
Klimat retro
Nie chcę od samego początku tylko narzekać i narzekać, więc zacznę od pozytywów. Niekwestionowaną zaletą tegorocznej "Śmierci na Nilu" jest estetyka tej produkcji. Na każdym kroku natrafiamy na urocze obrazki, ładne wnętrza i przyzwoite kreacje bohaterów. Tworzy to świetny retro klimat, który się nam nie narzuca, a jego nienachalność budzi ogromną sympatię. Wygląda wprawdzie nieco bardziej bajkowo niż historycznie, ale taka jest już specyfika filmów o Herculesie Poirot. Można to wybaczyć, ponieważ film prezentuje się naprawdę dobrze pod względem audiowizualnym.
Samej historii również czepiać się za bardzo nie można - jest to względnie dokładna adaptacja powieści Agathy Christie pod tym samym tytułem.
Fabuła jest nieco naiwna i przewidywalna, ale w trakcie lektury miałem bardzo podobne odczucia. Mam jednak pewne zastrzeżenia co do scenariusza, bo o ile cała historia się ostatecznie całkiem klei, to odnoszę wrażenie, że Kenneth Branagh poszedł w wielu miejscach na skróty, tworząc dzieło niezamierzenie nudnawe i pozbawione własnej świadomości.
Do bólu powtarzalne kino
Główny problem, jakim mam ze "Śmiercią na Nilu", to generyczność oraz powtarzalność tej produkcji. Uważam, że powieści Christie mają ogromny potencjał, który jest często marnowany przez reżyserów - tak jest i w tym przypadku. Scenariusz został napisany na kolanie, a poszczególne wydarzenia wprawdzie pokrywają się z tymi z kart powieści, ale zostały przedstawione absolutnie bez polotu.
Zupełnie tak, jakby reżyser (nominowany do Oscara za "Belfast") nie miał pomysłu na ten film i podążał utartymi ścieżkami, które do bólu przypominają nam, jak bardzo powtarzalne bywa kino detektywistyczne.
Potencjał na wciągającą opowieść został do cna zmarnowany przez niezbyt wartką akcję, niepotrzebne przestoje oraz ozdobniki fabularne, które za nic nie pasują do tej historii. Herkules Poirot, grany nawiasem mówiąc przez samego reżysera, to postać nawet nie siląca się na ukazanie swojej głębi - przedstawiony został nam jako nieco ekscentryczny facet z brutalną przeszłością. I nie zrozumcie mnie źle, doskonale wiem, jaki Poirot jest na kartach powieści Christie, ale tutaj stał się napuszonym, niezbyt intrygującym panem, którego absolutnie nie da się lubić, tym bardziej, że zagrany został bardzo średnio.
Ładny, ale nic nie wnoszący film
Podążanie utartymi, skrajnie wyświechtanymi schematami sprawia, że "Śmierć na Nilu" nie oferuje wprawionemu widzowi absolutnie żadnych zaskoczeń. Jest to bardzo ładna i przyzwoicie zrealizowana pod względem estetycznym produkcja, ale nic więcej - mamy do czynienia z istną wydmuszką, która usiłuje porwać widza, ale może go co najwyżej zmęczyć. Rozkręca się bardzo, ale to bardzo długo, a kiedy dochodzi do naprawdę ciekawych wydarzeń, to nagle udowadnia, że nie ma nic do zaoferowania pod żadnym względem.
Fani Christie mogą nie być zadowoleni ze względu na miernie poprowadzony wątek śledztwa oraz na deus ex machina, jakim okazuje się tok myślowy Herkulesa Poirot. Brakuje tu polotu, zaskoczeń, gracji i kreatywności - jest tylko kolejna po "Morderstwie w Orient Expressie" opowiastka o tym, że Poirot jest mądry i że ludzie zabijają innych ludzi z niekiedy dość błahych powodów.