Kadr z filmu "Krime Story. Love Story"
YT/Kino Helios Polska

Kwintesencja polskiego kina. "Krime Story. Love Story" [RECENZJA]

Wystarczy tylko spojrzeć na plakat, aby domyślić się, że "Krime Story. Love Story" nie będzie najlepszym filmem, jaki kiedykolwiek obejrzycie. Niestety - szkaradny plakat to absolutnie najmniejszy problem tej produkcji. Zarzutów wobec ekranizacji książki Gutkowskiego mam mnóstwo.
Reklama

Ekranizacja powieści rapera

Przeniesienie na ekran książki pod tytułem "Krime Story" zapowiadane było od kilku lat. Powieść Marcina "Kalego" Gutkowskiego, która swojego czasu królowała na listach bestsellerów, w końcu doczekała się swojej filmowej adaptacji. Co ciekawe, w związku z szeregiem niejasnych wydarzeń Kali został odsunięty od produkcji. Ba - w filmie nie uświadczymy nawet jego utworów, co uważam za absurd. "Krime Story. Love Story" zresztą pełne jest absurdów.

Zacznijmy od scenariusza. Pokrótce rzecz ujmując, film opowiada o typowym, na siłę tajemniczym facecie o ksywie Krime, który popełnia drobne przestępstwa, bierze narkotyki i żyje w paskudnej melinie z Miśkiem Koterskim (współczuję!). Pewnego dnia jednak Krime oraz grany przez Koterskiego Wajcha stają przed życiową szansą na zgarnięcie ogromnej fortuny. Tak zaczyna się pełna abstrakcyjnych zwrotów akcji historia, która nie porwie absolutnie nikogo.

Reklama

Scenariusz jest skrajnie naiwny. Wielu z nas w podstawówce czy gimnazjum pisało opowiadania - ja również. Pamiętam, że choć starałem się tak, jak tylko umiałem, to po latach te teksty okazywały się bardzo proste, przewidywalne i koślawo napisane. Takie właśnie jest "Krime Story. Love Story". Na każdym kroku mamy do czynienia z szeregiem zupełnie nierealnych zbiegów okoliczności oraz deus ex machinami, które w pewnym momencie wręcz zmuszają nasze organizmy do wytworzenia ciarek żenady. Choć na ekranie ćpają, piją i zabijają, to struktura opowieści nie dorasta do pięt nawet najprostszym historiom dla dzieci. Przez to nie jestem w stanie wskazać ewentualnej docelowej grupy odbiorców - ten film nie jest dla nikogo.

Reklama

Serio.

Ludzie tak nie mówią!

To nie koniec absurdów i zarzutów. Rozumiem, że mamy do czynienia z iście GANGSTERSKĄ i ULICZNĄ historią, ale na Boga, ludzie nie porozumiewają się takimi dziwacznymi słowami, jak Misiek Koterski czy grający Krime'a Cezary Łukaszewicz. Ich slang przepełniony jest archaicznymi zwrotami oraz młodzieżowymi słówkami, co tworzy kompozycję na tyle eklektyczną, że śmiało możemy uznać, że absolutnie nikt tak nie mówi.

Kadr z filmu "Krime Story. Love Story"
YT/Kino Helios Polska

Skoro już o języku mowa - dialogi są po prostu durne. Wiele kwestii zostało napisanych niepotrzebnie, inne z założenia miały być śmieszne (ale nie są), inne są tak bardzo wzięte z czapy, że nawet aktorzy nie do końca wiedzą, jak je wypowiedzieć.

Reklama

Uniwersum przedstawione w tym filmie przypomina wyobrażenie 12-latka o tym, jak może wyglądać gangsterski świat, w którym gardzi się policją, bierze się narkotyki i porozumiewa się ze sobą słowami typu "z fartem, brat, odepnij łyżwy".

Kwintesencja polskiego kina

Jest jeszcze jedna rzecz, na którą muszę zwrócić waszą uwagę - "Krime Story. Love Story" wyreżyserował Michał Węgrzyn, a więc ten sam facet, który popełnił tegorocznego "Gierka" (film tragiczny pod każdym względem). Taka jest również ekranizacja powieści Marcina Gutkowskiego. Nie wiem, kto dał Węgrzynowi pieniądze na realizację tego gniota, ale - wyzbywając się wszelkich złośliwości - była to po prostu nietrafiona decyzja.

Reklama

"Krime Story. Love Story" to istna kwintesencja polskiego kina ostatnich lat. Cezary Żak ma bliźniaka, Misiek Koterski odcina kupony od swojej poprzedniej roli i wykrzykuje "pomożecie?!", Małgorzata Kożuchowska się wydziera, zaś Wiktoria Gąsiewska, a jakże, pokazuje biust. Wszystkie te elementy wpływają na to, że reżyser nieświadomie zdiagnozował obecną rodzimą kinematografię.

I proszę wybaczyć mi te złośliwości, ale nie mogę się powstrzymać, ponieważ "Krime Story. Love Story" - i mówię to z pełną świadomością oraz w absolutnej trzeźwości - jest produkcją co najmniej trzykrotnie gorszą od wspomnianego wcześniej "Gierka". Mamy do czynienia z filmem tragicznym pod każdym względem. Aha, i nie jest komedią gangsterską, jak sugerują opisy - nikt o ilorazie inteligencji przewyższającym ropuchę nie będzie śmiał się nawet przez sekundę.

Reklama
Wydawcą depesza.fm jest Digital Avenue sp. z o.o.
Google news icon
Obserwuj nas na
Google news icon
Udostępnij artykuł
Link
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama