Orędzie Łukaszenki: Wojna będzie, ale...
Łukaszenka: My nie chcemy wojny
Piątkowe wystąpienie Aleksandra Łukaszenki przed tamtejszym parlamentem było w zasadzie dość kuriozalne. W orędziu do polityków i obywateli dyktator mówił o pokoju, który miłuje jego naród, ale cały czas groził wojną. Jednocześnie większą część przemówienia była skierowana de facto do krajów Zachodu niż do Białorusinów.
To będzie wojna czy nie? Tak, wojna będzie, ale tylko w dwóch przypadkach: gdy dojdzie do agresji na Białoruś lub na Rosję - stwierdził w orędziu Aleksander Łukaszenka.
Postronny obserwator powiedziałby więc, że wojna nam nie grozi, bo nikt nie chce atakować Rosji i Białorusi. Jednak realia są wprost odwrotne. Białorusini, podobnie jak i Rosjanie, praktycznie każde działanie o negatywnym charakterze traktują jako agresję na siebie.
Mińsk od miesięcy robi wszystko, by sprowokować konflikt z Polską czy Litwą, posuwając się do pozorowania dywersji zagranicznych służb na własną infrastrukturę. Kilka tygodni temu polscy pogranicznicy nagrali białoruskich funkcjonariuszy, którzy niszczyli własną instalację graniczną, o co później oskarżyli Polaków.
Dyktator straszy Polską
Aleksander Łukaszenka sporą część wystąpienia poświęcił krajom Zachodu, które oskarżył o próbę nowego podziału świata oraz chęć "utopienia we krwi braterstwa ukraińsko-rosyjskiego i braterstwa słowiańskiego". Białoruski dyktator szczególne grom ciskał pod naszym adresem. Stwierdził, że Warszawa, podobnie jak i Wilno, działają pod dyktando Amerykanów, prowokują Rosję i Białoruś i chcą ciągłego zwiększania arsenału NATO przy wschodnich granicach, na co Kreml nigdy się nie zgodzi.
Jeśli dojdzie do agresji na Białoruś, to będą tu setki tysięcy rosyjskich żołnierzy, którzy będą walczyć razem z setkami tysięcy żołnierzy białoruskich - groził Aleksander Łukaszenka.
Polska została oskarżona nie tylko o próby destabilizacji sytuacji na Białorusi, ale także w Rosji, a nawet o inspirowanie niedawnych burzliwych zamieszek w Kazachstanie.
Aleksander Łukaszenka dosłownie stwierdził, że Warszawa chce mieć kontrolę nad "całą Białorusią".
W świetle takich zarzutów trudno więc mieć złudzenia, że "miłujący pokój" dyktator z Mińska nie odczyta każdego ruchu dyplomatycznego wobec siebie, jako aktu agresji wobec Białorusi.