Kadr z filmu Moonfall
YT/Lionsgate Movies

Szurnięty Emmerich w akcji. "Moonfall" [RECENZJA]

Roland Emmerich to najbardziej znany reżyser tworzący niemal wyłącznie kino apokaliptyczne. Wydaje mi się, że z filmu na film jest coraz bardziej szalony - ale absolutnie nie jest to komplement. "Moonfall" to najdziwniejsza i najmniej składna produkcja tego rodzaju, jaką kiedykolwiek widziałem.
Reklama

Księżyc atakuje

Roland Emmerich ma na sumieniu wiele filmów katastroficznych - mowa tutaj chociażby o "Dniu niepodległości" czy słynnym "2012". Większość jego dorobku stanowią filmy o podobnej tematyce - ktoś lub coś atakuje Ziemię, jest apokalipsa i grupka bohaterów musi ocalić świat, w którym przyszło nam żyć. Zagrożenia płyną zwykle - a jakże - z kosmosu. Ciekawostką jest fakt, że Ronald Emmerich, mający na koncie wyżej wspomniane produkcje (oraz omawiany dziś "Moonfall"), nie szczędził przykrych słów w stronę tego, dokąd zmierza obecna kinematografia. Narzekał na przykład, że "Gwiezne wojny" i inne mało ambitne serie przejmują współczesne kino, a to wszystko w kontekście niezbyt udanego otwarcia i niskich zarobków jego najnowszej produkcji.

Reklama

Przejdźmy jednak do naszego delikwenta. "Moonfall" jaki jest, każdy widzi - wszystko można wywnioskować ze zwiastunów. Okazuje się, że księżyc drastycznie zmienia swoją trajektorię, a to wszystko przez wielką chmarę nanobotów, która z jakiegoś powodu wydostaje się z jego wnętrza. Ronald Emmerich nie raz, nie dwa, a co najmniej trzy razy założył foliową czapeczkę na głowę, tłumacząc nam na przykład, że od samego początku wypraw kosmicznych wiedziano o tej tajemniczej chmarze, ale - a jakże - NASA skrzętnie ten fakt ukrywała. A tak w ogóle to księżyc jest pustą w środku megastrukturą - tego odkrycia dokonał nieco pierdołowaty, samozwańczy doktor, który w chwilach wolnych od pracy w burgerowni włamuje się do budynku uniwersytetu i bada kosmos.

Najgłupszy film na świecie

Przykłady z poprzedniego akapitu można mnożyć i mnożyć.

Reklama

Wszystkie - niezależnie od stopnia swojej głupkowatości i absurdalności - składają się na następujący fakt: "Moonfall" to absolutnie najdurniejszy film Rolanda Emmericha. Kiedy odkrywamy genezę wspomnianej chmary nanobotów, łapiemy się za głowę i uderzamy nią o głowę osoby siedzącej w rzędzie przed nami. Poziom żenady jest tutaj tak wysoki, że dosięga nie tyle do Księżyca, do wręcz do Plutona. Nie można brać "Moonfall" na poważnie pod żadnym względem. Mamy do czynienia z czymś jeszcze gorszym od najgorszych, archetypicznych, produkowanych masowo powieści science-fiction lat 80. - a musicie przyznać, że poprzeczka ustawiona jest bardzo wysoko. Emmerich nie jest Lemem. Emmerich jest co najwyżej Zenkiem Martyniukiem kina tego gatunku.

Kadr z filmu "Moonfall"
YT/Lionsgate Movies
Reklama

Dziury scenariuszowe i absurdalne rozwiązania mieszają się w "Moonfall" z głupkowatymi dialogami oraz całym arsenałem stereotypowych postaci. Mamy ekscentrycznego geniusza, który może uratować świat, ale nikt go nie słucha. Mamy weterana kosmicznych zmagań, który ma motor, samochód i zalega z czynszem. Mamy... ach, szkoda gadać. Nie chce mi się wymieniać. Każdy z nas widział taki skład po wielokroć. Nie muszę chyba dodawać, że ze względu na linię fabularną oraz dobór bohaterów doskonale wiemy, co wydarzy się w dalszej części filmu - nieprzewidywalność nie jest, delikatnie rzecz ujmując, jego największą zaleta.

Najgłupszy, ale jaki ładny

Nie można jednak mówić, że "Moonfall" to zły film. Jest głupi jak but - owszem.

Reklama

Wiele aspektów zostało ukazanych w durny, nieprzemyślany sposób - pewnie. Ale kiedy wyłączy się jakiekolwiek oczekiwania wobec wartości artystycznych czy emocjonalnych (to w końcu film Emmericha!), to można się bawić całkiem... nieźle. Serio. Choć wszystko jest głupie i przerysowane, to akcja płynie bardzo wartko i momentami nawet wciąga (choć nieco wbrew widzowi, bo widz przecież zdaje sobie sprawę, z czym ma do czynienia i nie jest dumny z działania swojego mózgu; przynajmniej ja się nieco wewnętrznie karciłem za odczuwanie radości z tego filmu). Największą zaletą "Moonfall" jest jednak to, że mamy do czynienia z dziełem nad wyraz widowiskowym. Mogę śmiało powiedzieć, że ładniejszego i bardziej spektakularnego filmu Emmerich nie zrobił. I takie właśnie jest "Moonfall" - durny, pozbawiony polotu, ale, na Boga, ta wszechobecna rozwałka wciąga bardziej, niż byśmy tego chcieli.

Reklama
Wydawcą depesza.fm jest Digital Avenue sp. z o.o.
Google news icon
Obserwuj nas na
Google news icon
Udostępnij artykuł
Link
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama