Absolutnie niepotrzebny film. "Mój dług" [RECENZJA]
Sprawa, którą żyła Polska
Sławomir Sikora to człowiek, którego historia poruszyła swojego czasu cały kraj. Aby zrealizować swój plan na biznes, potrzebował pożyczki - z racji tego, że żaden bank nie zdecydowałby się na dostatecznie dużą pomoc w tym zakresie, musiał kombinować. Zgodził się w końcu na podejrzany układ z człowiekiem - co tu dużo mówić - również podejrzanym. Stał się ofiarą wymuszeń, zastraszeń i ciążyło nad nim widmo nieustannie rosnących odsetek. Po miesiącach życia w strachu postanowił się uwolnić od wierzyciela w niezwykle drastyczny sposób - zabił go.
Dwadzieścia lat temu poruszył opinię publiczną - przede wszystkim ze względu na to, że na motywach jego życiorysu i wspomnianych wydarzeń powstał wybitny film Krzysztofa Krauzego pod tytułem "Dług", o którym jeszcze wspomnę.
Między innymi dzięki tej produkcji oraz pomocy z kilku stron po długoletniej odsiadce otrzymał perspektywę wyjścia z więzienia dzięki ułaskawieniu przez prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. Pod petycją w tej sprawie podpisały się dziesiątki tysięcy Polaków, co skutkowało w końcu uwolnieniem Sikory.
Nie można zaprzeczyć, że to przejmująca historia i jeden z najciekawszych przypadków w historii polskiego sądownictwa i więziennictwa. "Dług" był filmem pod wieloma względami niezwykłym - widzowie otrzymali doskonale skonstruowana opowieść i odpowiednie dawkowanie napięcia, a jego wpływ na opinię publiczną był zaskakująco ogromny. W tym roku otrzymaliśmy jednak twór bardzo dziwny, pokraczny i nieskładny - "Mój dług" miał być duchową kontynuacją lub uzupełnieniem "Długu", ale okazał się kompletną klapą.
Klapa od początku do końca
Postawmy sprawę jasno - od początku podchodziłem niezwykle sceptycznie do tego filmu. Miałem wrażenie, że wszystko, co chcieliśmy wiedzieć o Sikorze, zostało zawarte w "Długu", nawet jeśli nie pokazał wydarzenia zdecydowanie najbardziej kluczowego, a więc wyjścia z więzienia oprawcy swoich oprawców. "Mój dług" miał zapełnić tę lukę - i faktycznie, przedstawia głównie więzienne losy Sikory, nieco wspominając o morderstwie w formie lakonicznych retrospekcji. Mimo to od pierwszych minut seansu miałem poczucie, że omawiana produkcja jest zupełnie niepotrzebna.
Od pierwszych scen mamy do czynienia z szeregiem absurdów i niedociągnięć. "Mój dług" wygląda jak niskobudżetowa, robiona na kolanie produkcja. Wszystko jest jakby nie na miejscu - karykaturalna grypsera więźniów, poszatkowana opowieść, lakoniczne retrospekcje i koślawa gra aktorska to tylko niektóre moje zarzuty wobec tego filmu. "Mój dług" opowiada o więziennych losach Sikory, ale robi to w sposób nieudolny - wszystko jest przerysowane i nijakie, a wiele scen nie ma żadnego sensu w kontekście całości. Co więcej, odnoszę wrażenie, że gdyby widzowie nie znali historii Sikory, to nie mogliby mu przesadnie współczuć - produkcja niewiele mówi o tym, jak dotkliwe było znęcanie się wierzyciela nad Sikorą i jego wspólnikiem, widzimy za to koślawą przemianę niedoszłego biznesmena, który z typowego "frajera" zmienia się w "grypsującego".
Okraszeniem całościowej klapy jest gra aktorska, która jest na poziomie poniżej akceptowalnego. Mówię tu zarówno o współwięźniach czy klawiszach, jak i o głównych postaciach z Sikorą na czele. Bartosz Sak być może jest utalentowanym aktorem, ale w "Moim długu" ten ewentualny talent jest niedostrzegalny. Dochodzą do tego przerysowane, zbędne i mało błyskotliwe dialogi. Wszystkie te czynniki składają się na fakt, że mamy do czynienia z produkcją znacznie gorszą od wielu ukazujących się w ostatnich latach polskich biografii. Odnoszę wrażenie, że "Mój dług" jest filmem zupełnie niepotrzebnym, bo historia Sikory została już na ekranie opowiedziana w świetny sposób, a takie odświeżenie kotleta sprzed lat wydaje się marnowaniem pieniędzy - przecież w naszej współczesnej historii mamy dużo wydarzeń, które zasługują na przyzwoitą ekranizację...