HANDOUT/AFP/East News

"Morawiecki oferuje siebie w zastępstwie Migów" i inne opowieści

Delegacja Polski bezpiecznie wróciła do kraju po wizycie w oblężonym Kijowie. Czy pojawienie się tam naszych polityków ma znaczenie symboliczne dla narodu ukraińskiego? Tak, o ile ktoś w kraju ogarniętym wojną, gdzie w każdej minucie trzeba walczyć o przeżycie i uniknięcie rakiet Grad lecących w stronę schronu poważnie zastanawia się nad symboliką gestów politycznych.

Czy polskiej delegacji udało się odnieść wymierne korzyści polityczne? Nie. Wręcz przeciwnie. Jedyna konkretna propozycja, jaka padła w czasie spotkania delegacji z Wołodymyrem Zełenskim, to słowa Jarosława Kaczyńskiego o "misji pokojowej NATO na Ukrainie". Pomysł spotkał się z natychmiastową, odmowną odpowiedzią Niemiec i Jensa Stoltenberga. Przedstawiciele polskiego rządu przyznają dziś, że idea utworzenia misji jest naszego autorstwa i nie była konsultowana z partnerami Zachodu.

Europa cmoka nad odwagą Morawieckiego i Kaczyńskiego

Media europejskie nie mogą wyjść z podziwu nad gestem solidarności wobec Ukrainy, który uczynili politycy udający się w delegację do Kijowa. Słowa "gest" i "symboliczny" przewijają się we wszystkich dziennikach niemieckich, brytyjskich, hiszpańskich, francuskich czy włoskich.

Pomimo obaw w Unii Europejskiej dotyczących ryzyka związanego z podróżą do strefy wojny przywódcy Polski, Słowenii i Czech odbyli we wtorek niebezpieczną podróż pociągiem - w czasie, gdy mieszkańców Kijowa zaczęła obowiązywać 35-godzinna godzina policyjna w związku z rosyjskimi bombardowaniami - pisze dziennikarz brytyjskiego "Independent"

Włoska "La Repubblica" idzie o krok dalej i w nieco dramatycznym tonie opisuje wizytę polskiego premiera w Kijowie, jako "rzucenie wyzwania tyranowi, który oblega Kijów". Włoski dziennikarz uderza w naprawdę patetyczne tony, gdy pisze, że swoim przyjazdem do Ukrainy, Morawiecki "oferuje siebie jako oręż lub tarczę w zastępstwie Migów, których nie mógł przekazać".

Od podobnych komentarzy roi się w europejskiej prasie. "Odważni Polacy, Słoweńcy i Czesi jadą w środek wojny, gdy Europa Zachodnia przygląda się z boku" - tak można by podsumować większość publikacji w europejskich dziennikach.

Misja pokojowa? NATO?

Jarosław Kaczyński ma swoje 5 minut na scenie międzynarodowej, od której do pory raczej stronił. Jego słowa o konieczności wprowadzenia do Ukrainy misji pokojowej NATO są dziś szeroko komentowane na całym świecie. Jeśli wziąć pod uwagę fakt, że delegacja krajów, która odwiedziły Kijów twierdzi, że wizytę konsultowano z Radą Europejską - słowa o wkroczeniu NATO w ogień walk mogą być interpretowane jako wspólna decyzja krajów Europy.

Tak oczywiście nie jest. Trudno powiedzieć, co Jarosław Kaczyński miał tak naprawdę na myśli. Być może chciał zasugerować interwencję ONZ, które faktycznie może wysyłać zbrojne siły pokojowe na tereny ogarnięte konfliktem, by zagwarantować bezpieczeństwo ludności cywilnej. NATO zajmuje się czym innym - prowadzeniem regularnej wojny. W Polsce oczywiście wiemy, że prezesowi zdarza się pomylić czarne z białym i Rzeszów ze Szczecinem, ale w Rosji, USA i Wielkiej Brytanii taka wiedza nie musi być powszechna.

Pawel Wodzynski/East News

Rzecznik polskiego rządu Piotr Müller idzie w zaparte i dodaje w TVN24, że celem takiej misji byłoby, owszem, zabezpieczanie cywili, ale również zmuszenie Rosjan do weryfikacji planów podboju.

Chcielibyśmy, aby zostało zrealizowane w ramach misji pokojowej, która mogłaby zabezpieczać korytarze humanitarne, ale też podejmować takie działania, które powodowałyby, że Rosja nie będzie w stanie przesuwać się dalej w głąb Ukrainy. Myślę, że 100 razy się Rosjanie zastanowią, czy będą atakować miasto, w którym stoi zagraniczny kontyngent wojskowy, niż w sytuacji, gdy go tam nie ma

Słowa Polaków o natowskiej misji spotkały się z błyskawiczną ripostą kanclerza Niemiec i szefa Sojuszu Północnoatlantyckiego. Odpowiedź jest jednoznaczna: żaden żołnierz NATO nie przekroczy granicy z Ukrainą.

Piękny gest, który będzie kosztowny

To jasne, że jadąc do Kijowa, Morawiecki z Kaczyńskim mieli w głowie plan stworzenia wrażenia, że Polska jest liderem regionu i głównym patronem Ukrainy. Europejczycy uwielbiają symbolikę. Wyjazd szefów rządów do Kijowa, na który spadają bomby rozpala wyobraźnię publicystów na kontynencie, którzy mówią o wschodniej odwadze i zachodniej bojaźni. Rzecz jednak w tym, że wymiernych efektów tej wizyty ani dla Zełenskiego ani dla Ukrainy, po prostu nie będzie. Mogą pojawić się za to wymierne efekty dla nas.

Europa i USA widzą, że - tak jak w przypadku sytuacji z przekazywaniem Migów - polski rząd próbuje działać na własną rękę. Nie konsultuje swoich propozycji z NATO ani Unią Europejską, natomiast daje opinii publicznej do zrozumienia, że działa w ich imieniu. To musi budzić zaniepokojenie liderów krajów sojuszniczych, bo przestajemy być wiarygodnym partnerem a stajemy się samozwańczym obrońcą uciśnionych, który bohatersko próbuje ratować Ukrainę wojskami amerykańskimi, czy brytyjskimi.

Dziś Morawiecki wzywa liderów krajów zachodnich do odwiedzenia Kijowa i spojrzenia w oczy ukraińskim dzieciom i kobietom, które cierpią niedolę z powodu wojny. Oby ta szarża polityczna polskiej dyplomacji nie skończyła się bolesnym czołowym zderzeniem. Dla nas i dla Ukrainy, która otrzymała w ostatnich tygodniach wystarczająco dużo gestów poparcia. Teraz Zełenski potrzebuje konkretnych i realistycznych rozwiązań - a tych w Kijowie nie przedstawiliśmy.

Autor:
redaktor depesza.fm
Wydawcą depesza.fm jest Digital Avenue sp. z o.o.
Obserwuj nas na
Udostępnij artykuł
Facebook
Twitter
Następny artykuł