Leatherface powraca! "Teksańska masakra piłą mechaniczną" [RECENZJA]
Zaburzony spokój Leatherface'a
Mamy do czynienia z horrorem wyprodukowanym w 2022 roku, co oznacza, że główni bohaterowie to bogate bananowe dzieciaki, które są influencerami. Obserwujemy, jak swoją Teslą z autopilotem przyjeżdżają do zapyziałej mieściny, aby zamienić ją w dobrze prosperujące, spokojne miejsce. Zapraszają tam zatem grupę równie młodych i równie popularnych inwestorów, aby razem stworzyć pewnego rodzaju enklawę. Jest jednak pewien haczyk - w jednym z domów nadal mieszka Leatherface, który 50 lat wcześniej dokonał masakry tytułowym narzędziem.
Jak się okazało, zamieszkał w sierocińcu, którego był jedynym wychowankiem.
Jego opiekunka, z którą połączyła go niezwykła więź, z powodu niedopatrzenia głównych bohaterów umiera, co wywołuje u Leatherface'a niebywały szał. Ponownie chwyta za piłę mechaniczną i zaczyna mordować kogo tylko się da. Fabuła jest prosta i banalna, ale doskonale się sprawdza - oczekiwałem bowiem slashera, a nie opowieści z przejmującymi wątkami pobocznymi.
Piękny slasher
Krew leje się litrami, a rozwałka została zrealizowana z dbałością o najdrobniejsze detale. Tegoroczna "Teksańska masakra piłą mechaniczną" jest brutalnym widowiskiem, a każda kolejna scena morderstwa wywołuje w widzach niezdrową euforię zmieszaną z przerażeniem. Doskonale się obserwuje te krwawe choreografie - twórcy zaczerpnęli z oryginału wszystko to, co najlepsze, doprawiając odrobiną współczesnego sznytu.
Mamy do czynienia z naprawdę przyzwoitym slasherem, który świetnie spełnia swoje zadanie - niewiele jest tu nagle wyskakujących postaci, za to masakra przyprawia o dreszcze.
I za to należy się twórcom ogromne uznanie - cieszę się, że nie celowali w przestraszenie widza tanimi środkami. Wszyscy doskonale wiemy, że współczesne horrory potrafią nadużywać oczywistych i nieprzemyślanych zabiegów, które na dłuższą metę męczą, zamiast straszyć. Nowa "Teksańska masakra piłą mechaniczną" jest pod tym względem absolutnie bezpretensjonalna - rzadko autentycznie się boimy, za to nieustannie czujemy ciarki związane z nieskrępowaną niczym rozwałką. Mamy do czynienia ze wspaniałym, pełnokrwistym (i to dosłownie!) slasherem doskonale spełniającym oczekiwania pod względem gatunkowości.
Oni są trochę głupi
Recenzując reboot kultowego horroru nie można jednak zwykle uniknąć pewnych "ale". Zarzutów wobec najnowszej "Teksańskiej masakry" mam kilka. Największy z nich to zachowanie bohaterów. Rozumiem, że twórcy chcieli położyć duży nacisk na satyrę względem pokolenia Z, ale ludzie, których przedstawiono na ekranie, są karykaturalnie głupi i nie podejmują chyba ani jednej rozsądnej decyzji. Są również niezwykle powolni - w obliczu ogromnego zagrożenia poruszają się jak ślimaki, skupiają na nieważnych szczegółach i brakuje im chociażby krztyny instynktu samozachowawczego.
Jeśli jednak przymknąć oko na zachowanie bohaterów i uznać, że twórcy po prostu nieco przesadzili z satyrą, to można cieszyć się tym niezbyt długim seansem (film trwa niecałe półtorej godziny). Nie można odmówić tej produkcji, że jest pełnokrwistym slasherem, który wizualnie osiągnął naprawdę wysoki poziom. Nie zabraknie również przyjemnego poczucia humoru - chociażby w momencie, w którym jeden z nastolatków mówi do Leatherface'a, że kiedy zrobi coś głupiego, to go "zcanceluje". Sam Leatherface budzi odpowiednie przerażenie, porusza się w groteskowy sposób i jest niemal idealnym horrorowym antagonistą.