Po co Putinowi wojna na Ukrainie? (Opinia)
Świat zawsze się oburzał i zamykał oczy
Wielu komentatorów sceny politycznej jest zszokowanych bieżącą sytuacją na Ukrainie. Żaden z nich nie spodziewał się, że Władimir Władimirowicz Putin zaatakuje swojego najbliższego sąsiada i zdecyduje się na pełną inwazją. A przecież sygnały o tym, że Władimir Putin chce wskrzeszenia rosyjskiego imperium, pojawiały się nieustannie od chwili jego dojścia do władzy. Zaczęło się "niewinnie" od "przypadkowych śmierci przeciwników politycznych", czy krwawo tłumionych buntów Czeczenów. Potem przyszło pozbycie się jednego z nieprzychylnych, rosyjskich oligarchów i pokazanie innym: jesteście ze mną, albo jesteście w więzieniu.
Zachód tylko patrzył i wychodził z założenia, że dopóki Putin morduje w swoim kraju, to nic złego się nie dzieje.
Pierwsza reakcja przyszła dopiero po zabiciu podwójnego agenta brytyjskiego Aleksandra Litwinienki w 2006 roku w Londynie. Decyzję w tej podania otrucia polonem Litwinienki wydał Władimir Putin. Wielka Brytania oburzyła się i... wydaliła setkę dyplomatów rosyjskich i... tyle. O Litwinience nikt już nie pamiętał.
W 2008 roku Putin postanowił wykorzystać kryzys w Gruzji i w obronie "mniejszości wysłać tam swoje wojska". Na kryzys zareagował prezydent Lech Kaczyński, który wraz z innymi przywódcami udał się do Gruzji do Tbilisi i wygłosił płomienne przemówienie, w którym padły słowa brzmiące dzisiaj proroczo.
I my też wiemy świetnie, że dziś Gruzja, jutro Ukraina, pojutrze państwa bałtyckie, a później może i czas na mój kraj, na Polskę - powiedział wtedy Lech Kaczyński.
A Putin już wtedy zgłaszał aspirację do przyjęcia Ukrainy (szczególnie po wydarzeniach na Majdanie). Wielokrotnie podczas wspólnych szczytów stwierdzał, że Ukraina to "sztuczny twór stworzony przez radzieckich przywódców". Jego więc zdaniem Ukraina jest po prostu częścią Rosji. Słowa zawsze wywoływały oburzenie, ale pozostawały bez echa.
Prawdziwy kryzys przyszedł w 2014 roku, gdy Putin, ukrywając się za zielonymi ludzikami, zajął Krym a później Donbas, ustanawiając tam separatystyczne republiki. Już wtedy proponował Polsce "rozbiór Ukrainy". Od tego czasu wszystkie jego działania sukcesywnie skupiały się na przygotowaniu do największej inwazji, która nadeszła kilka dni temu. Stąd współpraca z Zachodem (żeby powiązać biznes europejski z rosyjskim, ale w taki sposób, aby w przypadku sankcji Europa także cierpiała), stąd kryzys migracyjny na naszej wschodniej granicy (by obrzydzić uchodźców), stąd próba uzależnienia Europy od rosyjskiego gazu i wyższe ceny tego surowa (żeby zarobić na nowe czołgi).
Świat trzyma kciuki za Ukrainę, ale to za mało
Gdy Putin najechał na Ukrainę, Europa wspólnie z USA nałożyły sankcje, które jednak nie są tak dotkliwe, jakby mogło się wydawać. Mając do czynienia z bandytą, nie wolno stosować "cywilizowanych metod" (jak np. nałożenie sankcji imiennych na Ławrowa i Putina, jednocześnie dając im czas na wybranie środków z banków). Usunięcie Rosji ze SWIFT powinno już dawno nastąpić. Największą sankcją dla Putina będzie rozpoczęcie negocjacji akcesyjnych i wprowadzenie przyspieszonej drogi przyjęcia Ukrainy do Unii Europejskiej. Przyjęcie tego państwa do NATO na razie jest bardzo utrudnione z uwagi na "brak integralności terytorialnej" kraju.
A Putin nadal próbuje przekonać świat, że wyzwala Ukrainę spod rządów" neonazistowskich narkomanów" (co jest wielką ironią, biorąc pod uwagę fakt, że prezydent Wołodymyr Zełenski jest z pochodzenia środkowoeuropejskim Żydem).
Ale przecież każdy pretekst jest dobry, by "wszczynać wojnę o pokój".
Pozytywną informacją na koniec jest to, że Ukraina wytrwale się broni, a plan wojny błyskawicznej Putina nie wypalił. Wszystko wskazuje na to, że Rosja poniesie dotkliwe straty, a samo starcie przerodzi się w trwającą wiele lat wojną pełzającą.
Zła wiadomość jest taka, że Putin przygotowany jest na sankcje i szybko z Ukrainy nie zrezygnuje. Miejmy nadzieję, że Zachód wytrwa wspieraniu Ukrainy, bo możliwy jest też scenariusz, że za kilka miesięcy świat przyzwyczai się do wojny za naszą wschodnią granicą, a przecież cywile i żołnierze będą cały czas ginąć.