"Ciche dezercje" w rosyjskiej armii. Żołnierze Putina przechodzą na stronę Ukrainy
Dezercje w ukraińskiej armii
Kilka tygodni temu brytyjski dziennik "Independent" powołując się na dane brytyjskiego wywiadu, podawał, że rośnie liczba dezercji w ukraińskiej armii.
Trwająca bitwa w Donbasie na wschodzie Ukrainy ma poważnie demoralizujący skutek dla sił ukraińskich, a przypadki dezercji rosną z każdym tygodniem - pisał wówczas "Independent", cytując raport.
Redakcja Depeszy.fm sceptycznie podchodziła do tych spekulacji, tym bardziej że od 25 marca 2010 r. właścicielami brytyjskiego dziennika "Independent" są rosyjski biznesmen-oligarcha Aleksander Lebiediew i jego syn Jewgienij, co w sposób znaczący podważa wiarygodność gazety.
Nasze przypuszczenia potwierdza analityk wojskowy Marek Meissner, który ujawnił, że dezercje z oddziałów liniowych Ukrainy są jednostkowe.
Przechodzenie na stronę wroga dotyczy prawdopodobnie dwóch kategorii: 1. Pracujących od dawna dla RUS, którzy boją się demaskacji. 2. Ludzi z pochodzeniem czysto rosyjskim, dla których Rosja jednak została uznana za ojczyznę. Osoby o pochodzeniu mieszanym, w ogromnej większości uznały się za Ukraińców, do czego przyczyniło się postępowanie Rosjan po inwazji - wyjaśnia Marek Meissner.
Ciche dezercje w rosyjskiej armii
Zdaniem Marka Meissnera znacznie większy problem z dezercjami ma strona rosyjska. Analityk wojskowy powołując się na dane wywiadu ukraińskiego wywiadu, podaje, że według danych wywiadu na stronę Ukrainy przechodzi od 5 do 10 żołnierzy rosyjskich dziennie.
Profil przeciętnego dezertera jest jasny: zwykle to "przymusowy" z DNR/LNR, który mówi o sobie, że "zgarnęli go z ulicy i szantażowali". Nie sposób tego sprawdzić, bo takie wypadki bywały. Zwykle "chce żyć spokojnie" i rzeczywiście nigdy nie odznaczał się niczym szczególnym. Inni to wcześniejsi prorosyjscy, którzy zorientowali się, ze przeciętny Iwan czy Sasza z Rosji Środkowej jest wart 100x tyle, co on. "Oni nas traktują jak czarnych!"- oburzają się zwykle, dodając, że "naszych pchają na pierwszą linię, gdzie giną, a oni sami się dekują" - ocenia analityk wojskowy.
Marek Meissner słusznie zauważa, że obie "te kategorie" dostarczają Ukraińcom użytecznych informacji o nastrojach w jednostkach, dowództwie i działaniach, ale stanowią też problem: "ufać im za bardzo nie można".