Rosjanie - świetni w teorii, słabi praktycy
Na początku poprzedniego tygodnia rozpoczęła się kolejna tura negocjacji między stroną rosyjską i ukraińską. Tak już jest w dzisiejszym świecie, że mimo iż jeden trzyma pistolet przy skroni drugiego, wypada zasiąść z nim do stołu i spróbować porozmawiać o tym, by chociaż rozważył możliwość nienaciskania spustu. Rosjanie są krajem unikatowym pod każdym względem i posiadają również swoją własną szkołę dyplomacji. W jej ramach, za dopuszczalne w czasie prowadzenia negocjacji pokojowych uznaje się na przykład próbę przeprowadzenia zamachu na głowę państwa, z którym podjęło się rozmowy. Rosjanie są świetnymi teoretykami i potrafią zająć całą Ukrainę w 3 dni, pod warunkiem, że robią to w czasie ćwiczeń na Białorusi. Z praktyką jest u nich jednak gorzej, więc również kolejny zamach na Wołodymyra Zełenskiego nie powiódł się.
Rosjanie, generalnie, bardzo szeroko definiują pojęcie "środków dyplomatycznych". Najchętniej wytruliby wszystkich, którzy biorą udział w jakichkolwiek negocjacjach. Co, jak się okazuje próbowali zrobić. W zeszłym tygodniu głośno było o tym, że na początku marca, w czasie pierwszej tury rozmów Rosja-Ukraina, negocjatorzy cierpieli na objawy charakterystyczne dla zatrucia chemicznego. Jednym z poszkodowanych miał być reprezentujący nikt-nie-wie-kogo rosyjski oligarcha Roman Abramowicz. Oczywiście, zgodnie z rosyjską zasadą dominacji teorii nad praktyką, teoretycznie otrutemu Abramowiczowi w praktyce trochę łzawiły oczy.
Teoretycznie rzecz biorąc, Władimir Putin jest carem, który o wszystkim wie i o wszystkim decyduje. W praktyce okazuje się, że wie bardzo mało. Wywiady USA i Wielkiej Brytanii informują, że jego otoczenie jest zbyt przerażone, by przekazywać mu prawdziwe dane na temat toczącej się wojny.
Stąd być może pewne nieporozumienie związane z zajęciem przez Rosjan elektrowni atomowej w Czarnobylu. Siły zbrojne okupanta i Rosgwardia zaanektowały obiekt na początku wojny, po czym przesiedziały tam kilka tygodni bez żadnych środków chroniących przed promieniowaniem. W rezultacie, Rosjanie musieli wycofać się z terenów Czarnobyla na Białoruś, by tam zbadać swoich żołnierzy, którzy zaczęli świecić w ciemnościach. "To kraina małp" - mówią z niedowierzaniem Ukraińcy o organizacji w armii rosyjskiej i nie można im odmówić racji.
Jarosław Kaczyński nie tylko wreszcie wyjechał za granicę, gdy udał się z polską delegacją do Kijowa, ale mógł też przyjrzeć się z bliska wojnie. Nasz jastrząb polityki natychmiast sformułował wnioski dotyczącego tego w jaki sposób wygrać z Rosją w trybie instant. To proste i aż dziw, że nikt jeszcze na to nie wpadł. Trzeba zablokować rosyjską ropę, rosyjskie porty, a Polsce dać broń jądrową. Proste? Proste. Zatem do dzieła.
Świat powoli zaczyna rozumieć zależność między rosyjską teorią i praktyką. Pomagają w tym wydatnie Ukraińcy, który nie dość, że literalnie bronią Europy przed Hunami, to jeszcze czasem publikują listę rosyjskich szpiegów podających się za dyplomatów pracujących w europejskich ambasadach. Zachód przyznaje, że lata polityki polegającej na zagłaskiwaniu Kremla nie przyniosły efektu i że trzeba sięgnąć po bardziej inwazyjne środki.
W Europie i w Polsce trwają prace nad całkowitym uniezależnieniem od dostaw rosyjskiej energii.
I na koniec, coś zupełnie innego kalibru. Pierwszy raz od czasów Kmicica pokonaliśmy Szwedów. Na dodatek w piłkę nożną. Na dodatek nie w meczu o pietruszkę, a w finale baraży do mistrzostw świata. Satysfakcja jest tym większa, że tym zwycięstwem naprawdę wkurzyliśmy kilku Rosjan. Oby tak dalej.