Świat gadających głów. Jaka szkoda, że Ukraina nie dostaje broni
Ukraińcy robią co mogą. Rosjanie też
O ile przez większość czasu trwania wojny słyszeliśmy nieustannie powtarzane "Mariupol", o tyle teraz najważniejszy punkt na mapie Ukrainy, to Siewierodonieck. Garnizon ukraiński od kilku tygodni stawia zaciekły opór najeźdźcy. Kijów ma pod kontrolą strefę przemysłową zakładów Azot, skąd Ukraińcy nękają Rosjan jak mogą, organizując co chwila wypady w głąb miasta i odzyskując tymczasowo kilka dzielnic. Agresorzy rozpoczynają wówczas zmasowany ostrzał, Ukraińcy się wycofują na bezpieczne pozycje i tak codziennie.
Sytuacja w Siewierodoniecku jest skomplikowana. Moskwa chce zdobyć miasto za wszelką cenę, bo informacja o zajęciu całego obwodu ługańskiego będzie atrakcyjna dla kremlowskiej propagandy. Wiele wskazuje na to, że Kijów zamierza wykorzystać ten fakt i zadać Rosjanom jak największe straty, zatrzymując przy okazji natarcie na pozostałą część bronionego heroicznie Donbasu.
Rosjanie, którzy sami przyznają, że nienawidzą wszystkich, którzy są przeciwko ich ojczyźnie, prą naprzód nie licząc się ze stratami. Systematycznie poświęcają nawet oficerów najwyższego szczebla, którzy zastępowani są przez kremlowską maszynę losującą następnymi. Armia okupanta cierpi na braki w zaopatrzeniu. I braki w pomyślunku. Głośno jest o nieprzystosowanych do lata rosyjskich mundurach, głośno o nieudanych próbach nagrywania filmików propagandowych rzekomo z samego frontu, głośno też o źle skalibrowanej artylerii, która razi rodzime wioski w Rosji. Syberyjscy szamani odprawiają rytuały, by Putin wyszedł zwycięsko z tego konfliktu. Brzmi to kuriozalnie, ale nie może dziwić, że Moskwa odwołuje się do sił wyższych - sukces całej operacji wciąż wisi na włosku.
Gadające głowy
Gdy krajobraz Donbasu zamieniany jest w księżycowy. Gdy kolejne ukraińskie miasta równane są z ziemią, na Zachodzie w najlepsze trwają debaty, którym ton nadał ostatnio prezydent Stanów Zjednoczonych. Joe Biden kilkukrotnie podkreślał, że doskonale wiedział o nadchodzącej wojnie, a co więcej, ostrzegał przed nią Zełenskiego, który miał zignorować zagrożenie.
Amerykanie stroją miny pełne powagi i ostrzegają przed Rosją, która szantażuje świat perspektywą głodu na niewyobrażalną skalę. Niemcy opowiadają, że właściwie nie wszystko w ich polityce związanej z Rosją było cudowne, że popełnili trochę błędów i teraz chcieliby w ramach zadośćuczynienia odbyć kilka poważnych dyskusji w Bundestagu.
Ursula von der Leyen przyjechała do Kijowa, który bardzo się jej spodobał i nawet wyraziła zdumienie, że do zbombardowanego miasta powoli wraca życie. Radosław Sikorski natomiast, z bezpiecznej pozycji europarlamentarzysty wygłasza dość absurdalne tezy o możliwości przekazania Ukrainie broni atomowej.
Broni atomowej jednak nie będzie. Na razie Ukraińcy nie mogą się doprosić o kilka haubic, wyrzutni rakietowych i czołgów - chociaż szumne zapowiedzi nie schodziły z ust polityków brytyjskich i amerykańskich. Rosjanie mogą świętować, snuć plany ekspansji imperium i zastanawiać się, kogo posadzić na stołkach w Donbasie. Mieli rację. Zachód nie jest tak wspaniały, jak ciągle lubi to podkreślać.