Świat się zmienia. Wojna zapoczątkowała efekt domina
Upadek rządu Johnsona, czyli początek niepewności
Stwierdzić, że Boris Johnson nie był święty, to truizm bardzo marnej jakości. Szemrane powiązania z lobbystami, imprezy na Downing Street, gdzie w czasie pandemii członkowie rządu kpili z obostrzeń wprowadzanych przez siebie, wreszcie, dziwne, niewytłumaczalne decyzje personalne - jak ta ostatnia, gdy premier Wielkiej Brytanii obsadził na stanowisku zastępcy "whipa" człowieka, na którym ciążyły poważne zarzuty o molestowanie seksualne. Boris Johnson to niezłe ziółko. Do tej pory prześlizgiwał się jednak ze swoją rozwichrzoną czupryną i nawet nieco zyskał, gdy twardo stanął po stronie Ukraińców w momencie rosyjskiej inwazji.
Jego najbliżsi współpracownicy jednak nie wytrzymali kolejnych afer i zniewag i zaczęli gremialnie podawać się do dymisji. Johnsonowi starczyło sił na około dobę uśmiechania się przed kamerami i zapewniania, że wszystko jest pod kontrolą.
Później - nie było rady - premier wyszedł przed drzwi swojej siedziby pod numerem 10 i oznajmił: to koniec.
W Wielkiej Brytanii nastąpił niemal powszechny wybuch radości, bo wszyscy mieli dość niesfornego historyka, który - jak się okazało - nie dorósł do rządzenia krajem. Smutek zapanował jednak w Ukrainie. I nie można się temu dziwić. Gdyby nie koalicja USA i Zjednoczonego Królestwa, polska czy litewska pomoc nie wystarczyłaby Ukraińcom do zatrzymania Rosjan.
Politycy w Londynie zapewniają, że Johnson wobec Kijowa zachował się tak jak należy, ale każdy na jego miejscu postąpiłby tak samo. Póki jednak październikowy kongres torysów nie wyłoni nowego lidera partii i premiera - Wołodymyr Zełenski będzie trwać w niepewności.
Rosja straszy wszystkich. Kazachstan straszy Rosję
Kreml jak to Kreml. Tydzień bez gróźb pod adresem całego świata, to tydzień stracony. Pal licho, czy wygłaszają je czołowi politycy Rosji, czy "zwykli" prezenterzy na antenie krajowej telewizji. Wszyscy są "po jednych pieniądzach" - dosłownie i metaforycznie. Najpierw mieliśmy do czynienia z wyjątkowo żarliwym dziennikarzem stacji Rossija 1, potem odezwali się przedstawiciele Dumy Państwowej, a na końcu cały przekaz klamrą spiął Dmitrij Miedwiediew.
A przekaz jest czytelny: nie chcecie zgodzić się na wszystkie nasze warunki - będziecie mieć III wojnę światową. Następnie, ustami przewodniczącego Dumy nadali Rosjanie swoim groźbom nieco bardziej realny kształt. "Upomnimy się o Alaskę" - ogłosił rosyjski polityk, a w Waszyngtonie na pewno wszystkim ugięły się kolana...
Jest taki kraj, o którym ostatnio zrobiło się głośno dlatego, że dość odważnie zakomunikował Władimirowi Putinowi - "nie podobasz nam się". To Kazachstan. Prezydent Kasym-Żomart Tokajew najpierw zaproponował Unii Europejskiej, że pomoże z przezwyciężeniem kryzysu energetycznego,, a później, gdy Rosja zablokowała kazachski terminal, którym dostarczano ropę do Europy - zaordynował, by wyznaczyć trasę przesyłu energii z pominięciem terytorium rosyjskiego.
Wydaje się, że Tokajew wie co robi, a do tego posiada być może gwarancje bezpieczeństwa kraju potężniejszego. Czyżby Chiny nie były tak świetnym sojusznikiem, jak sądzi Władimir Putin?
Czy świat powróci do normalności? Jeśli tak, to kiedy? A Ukraina? Co z Ukrainą? Pod warunkiem, że uda się podpisać satysfakcjonujący obie strony traktat pokojowy, jak duże czasu musi upłynąć, by otrząsnąć się po piekle zgotowanym przez Rosję?, Tam dalej trwa terror, a sami okupanci twierdzą, że wojna potrwa przynajmniej do grudnia.