Gdyby ktoś miał jeszcze wątpliwości: Ukraina przegrywa wojnę
Fakty o wojnie
Pod znaczną częścią informacji o pojedynczych sukcesach ukraińskiej armii pojawiają się ironiczne komentarze: "jeśli Ukraińcom tak świetnie idzie, to czemu Rosjanie nadal tam są?". Warto zrozumieć różnice między taktyką i strategią. Taktycznie można pokonać przeciwnika na jakimś odcinku, w jednej bitwie, a mimo tego przegrać strategicznie. Pojedyncze zwycięstwo może nie mieć żadnego znaczenia, jeśli nie skutkuje realizacją szerszego planu, który w przypadku Ukraińców zakładał niedopuszczenie do zajęcia przez Rosjan Donbasu.
Absurd tej wojny polega na tym, że porażki taktyczne zdarzają się Rosjanom cały czas. Słyszymy o kolejnych elitarnych oddziałach rosyjskich rozbitych w Ukrainie. Słyszymy o Wyspie Węży, która znowu przeszła pod kontrolę Kijowa. Z frontu docierają również informacje o pierwszych atakach amerykańskimi wyrzutniami HIMARS, które mocno dają się we znaki siłom okupanta.
Rosjanie przegrywają w taktycznych potyczkach nawet na froncie medialnym. Rzecznik ichniejszego Ministerstwa Obrony w raportach wojennych tak zawyżył statystyki strat po stronie ukraińskiej, że każdy, kto posługuje się matematyką na poziomie podstawowym mógł obliczyć, iż Ukraińcom zniszczono 108 procent samolotów, 125 procent pojazdów opancerzonych i tak dalej. Absurd.
Ale groza sytuacji polega na tym, że wszystkie te informacje stają się ledwie ciekawostkami, gdy spojrzymy na mapy terytoriów zajętych przez Rosję. Padł Lisiczańsk - ostatnie duże miasto obwodu ługańskiego. Rosjanie czują się bezkarni i dopuszczają kolejnych straszliwych zbrodni, jak atak rakietowy na centrum handlowe w Krzemieńczuku. Władimir Putin próbuje sterroryzować świat blokując eksport ukraińskiego zboża.
Równocześnie, z terenów okupowanych wyjeżdżają ciężarówki do Rosji i wypływają transportowce, które przewożą ukradzione płody rolne, które Moskwa sprzedaje później w różnych zakątkach świata, dzięki czemu dalej może finansować wojnę i grać na nosie Zachodowi.
Kreml może dziś odważniej niż kilka miesięcy temu mówić o planach zajęcia większości Ukrainy. Choć chaos w rosyjskiej armii jest duży, choć zaczyna mieć problemy z uzupełnianiem strat na bieżąco, choć Putin nadal wykonuje kolejne gwałtowne ruchy i nie jest zadowolony postępami - najeźdźcy idą naprzód i nie oglądają się za siebie.
"Słowa, słowa, słowa"
Struktura bezpieczeństwa świata zachodniego zmienia się na naszych oczach. Neutralne kraje, jak Szwecja i Finlandia przestają być neutralne. Szczyt NATO położył podwaliny pod powstanie kolejnej żelaznej kurtyny, gdy oficjalnie ogłoszono Rosję głównym zagrożeniem dla Sojuszu. "Kurtyna już opadła" odparowuje Siergiej Ławrow, który przyznał, że relacje między Rosją i Zachodem praktycznie nie istnieją.
W minionym tygodniu, jak każdego innego tygodnia padło wiele słów, które nieprzyzwyczajonego mogłyby wprowadzić w stan podekscytowania. Brytyjczycy ogłaszają, że zrobią wszystko, by Ukraińcy przegonili Rosjan z zajętych terenów. Boris Johnson wprost porównuje Rosję do nazistowskich Niemiec i tłumaczy, że Kijowowi należy pomóc bez względu na koszty.
Joe Biden zapowiada kolejne pakiety wsparcia dla obrońców, załatwia Europie ropę z Arabii Saudyjskiej i nawet przekonuje Olafa Scholza do nieco zajęcia nieco bardziej wyrazistego stanowiska wobec toczącej się wojny. Ursula von der Leyen mówi, że "nie spocznie" póki nie zobaczy zwycięstwa Ukrainy.
Tylko Wołodymyr Zełenski ostatnio mówi jakby mniej. Powtarzał bowiem od miesięcy, że potrzebuje broni, broni i jeszcze raz broni. Potrzebuje sankcji na Rosję, potrzebuje twardej i zdecydowanej polityki Zachodu i realnego wsparcia. Na słowa jest już za późno - co najmniej od 24 lutego. Więc na spotkaniu w Madrycie powiedział tylko rzecz łatwą do zrozumienia, choć wielu polityków nadal nie pojmuje powagi sytuacji: jeśli teraz nie pomożemy Ukrainie wygrać wojny z Rosją, sami będziemy musieli ją pokonać.