Polityczny zez rozbieżny. Europa patrzy na Francję, Francja na Rosję, Watykan w bok
Mariupol, Bucza, Borodzianka, Irpień, Hostomel, Sumy. I niezliczona ilość nazw miejscowości w Ukrainie, których jeszcze nie poznaliśmy - to symbole rosyjskiego terroru, bestialstwa i dehumanizowania narodu ukraińskiego. Jeśli Rosjanom zależało na wstrząśnięciu światem i pokazaniu do czego zdolny jest człowiek rosyjski, to osiągnęli swój cel. Wszyscy politycy, którzy próbowali dotąd zachować w swoich wypowiedziach jakąkolwiek furtkę dla przyszłej dyplomacji, dziś zgodnie nazywają Putina zbrodniarzem, który powinien stanąć przed międzynarodowymi trybunałami.
Stolice europejskich krajów, jedna po drugiej usuwają rosyjskich dyplomatów. Ich obecność jest całkowicie zbędna, bo wiemy już, że wyrażenie "rosyjska dyplomacja" to oksymoron, a poza tym po co trzymać w swoim kraju szpiegów Moskwy...
Nawet Viktor Orban trochę zmiękł, gdy zobaczył zdjęcia z Buczy i mimo wcześniejszych deklaracji przyjaźni dla Władimira Putina, stwierdził, że tę zbrodnię potępić należy a winnych ukarać.
Świat, w którym jeszcze choć trochę liczą się jakieś wartości poza siłą, władzą i pieniądzem, zdecydowanie opowiedział się po stronie Ukrainy. Bałtowie i Czesi wysyłają do Kijowa uzbrojenie, Czesi przestali się bawić w "wysyłamy broń defensywną, ale ofensywnej - nie" i załadowali na wagony pociągu kilkadziesiąt czołgów i wozów opancerzonych, które przekazali Ukrainie.
Wielka Brytania deklaruje wzmocnienie dostaw dla obrońców i potężną pomoc finansową. Ursula von der Leyen odwiedza Kijów, ogląda groby pomordowanych w Buczy i nie znajduje słów do opisania tej zbrodni. Później wykonuje wobec Ukraińców gest symboliczny, ale o odpowiednio dużej wadze, by go docenić - zaprasza Zełenskiego do Wspólnoty Europejskiej.
To ostatni moment na gesty, symbolikę i dyplomatyczne uśmiechy. Za kilka tygodni może być po wszystkim. Nad Donbasem zbierają się chmury. Słychać szczęk żelaza. Od Lizbony po Kijów, wszyscy mówią tylko o jednym - nadchodzi największa bitwa w najnowszej historii Europy albo i świata. Starcie, które zadecyduje o wszystkim. Także o nas i o losie Europy.
W tym momencie próby ostatecznej, kontynent nie może skupić się na pomocy dla Ukrainy, bo wewnątrz dzieją się rzeczy niepokojące. Rezultat wyborów we Francji wisi na włosku. Emmanuel Macron jest przywódcą kontrowersyjnym i zanadto zapatrzonym we Władimira Putina. Ma również duży problem z przyjmowaniem jakiejkolwiek krytyki. Zachował się jak przedszkolak, gdy stekiem wyzwisk potraktował premiera Morawieckiego, który ośmielił się zwrócić mu uwagę, że w obecnej sytuacji dzwonienie co trzy dni do zbrodniarza z Kremla trochę mija się z celem.
Jeśli jednak Macron nie jest idealnym wyborem w kontekście silnego przywództwa w Europie, gwarantującego bezpieczeństwo, to co można powiedzieć o jego kontrkandydatce - Marie le Pen, która otwarcie deklaruje, że chce iść Putinem ramię w ramię?
To właśnie w takich momentach historycznych, życie oddziela słabych od silnych, prawdziwych liderów od złych przewodników. To w takich chwilach, ludziom, którzy na co dzień mierzą się ze śmiercią wypada dodać otuchy i wyraźnie i jasno nazwać ich oprawców. I papież Watykanu - naszego kompasu moralnego Europy - to robi. "Winni są wszyscy" - ogłasza wiernym, a jego sekretarz dodaje, że Ukrainie broni wysyłać nie należy, bo doprowadzi to do "eskalacji".