Wojna toczy się na równinach Ukrainy i w Twoim telefonie
Strategia Rosji - kłam tak długo, aż sam uwierzysz
Kiedyś można było postrzegać władze rosyjskie, jako wytrawnych propagandzistów. Dziś cały świat patrzy na Putina, Ławrowa i Pieskowa, jak na trzech głupków, których ich własne kłamstwa zapędziły w kozi róg i spowodowały, że muszą teraz kłamać jeszcze dosadniej i obrażać wszystkich dookoła jeszcze mocniej.
Do grona muszkieterów sprawnie dołączył Aleksander Łukaszenko, który wprowadza też nową jakość kłamstwa - dodajmy, że jest to jakość bardzo niska. Przywódca Białorusi ogłasza, że ludzie ze świata zachodniego stoją u granic jego kraju i błagają o podstawowe produkty żywnościowe.
Nikt już nie wie, czy Władimir Putin kłamie celowo, czy po prostu uwierzył w swoją propagandę. W momencie, gdy na mariupolskie zakłady Azowstalu nadal spadały bomby, a rosyjskie wojska stały pod bramami kombinatu obawiając się bezpośredniego szturmu na świetnie umocnione pozycje ukraińskie - Putin ogłosił, że Mariupol jest już "wyzwolony", a żadne walki w mieście się nie toczą. Następnie, rosyjski prezydent zaprosił do tańca swoją życiową partnerkę, Alinę Kabajewą, która już 9 maja ma ogłosić ostateczne zwycięstwo Rosji w wojnie z Ukrainą.
Rosjanie przygotowują grunt pod konflikty, które dopiero nadejdą. Władimir Putin oznajmił w St. Petersburgu, że jeśli noga zachodniego żołnierza postanie w Ukrainie - Rosja będzie gotowa na użycie "zdecydowanych i radykalnych środków". Następnego dnia, szef rosyjskiego wywiadu poinformował, że noga zachodniego żołnierza w Ukrainie postanie na pewno i będzie to noga polska. Siergiej Naryszkin fabrykował w prasowym komunikacie informacje o tym, jakoby Polska i USA przygotowywały się do rozbioru Ukrainy. Chwilę później, tę narrację wsparł mistrz ciętej riposty z Kremla - Siergiej Ławrow, który zaproponował, by zachodni partnerzy zaczęli dyscyplinować Polaków i Ukraińców, bo w Moskwie bardzo nie podoba się, to co mówią dyplomaci obu państw, a dziś wisi nad nami groźba konfliktu nuklearnego, więc niech lepiej wszyscy uważają.
Strategia ukraińska - chwyć za serce, a z Rosjan zrób kompletnych idiotów
Nikt nie spodziewał się, że Ukraina wytrzyma tak długo w obronie. Ale nikt nie przewidywał również, że Kijów będzie w stanie nawiązać z Moskwą równorzędną walkę na ciosy propagandowe. Okazało się, że nie tylko jest w stanie, ale Wołodymyr Zełenski i spółka odnoszą na tym polu naprawdę gigantyczne sukcesy.
Nie ma dnia, by w swoich przemówieniach urbi et orbi, Zełenski nie podkreślił, że Ukraina jest dopiero początkiem rosyjskich planów ekspansji.
Nie wiadomo, co z resztą świata, ale prezydent Ukrainy zapewnia, że jeśli Polska kiedykolwiek znajdzie się w zagrożeniu - Ukraińcy będą pierwszymi, którzy ruszą nam odsiecz.
Ukraińskie służby wyspecjalizowały się w przechwytywaniu rozmów telefonicznych rosyjskich żołnierzy. Te poddawane są później wnikliwej analizie i publikuje się je w mediach, jeśli pasują do tworzonego przez Kijów wizerunku Rosjanina, jako wpół dzikiego i otumanionego moskiewskimi kłamstwami idioty. Oto więc mamy na froncie Rosjan bojaźliwych, którzy nie wiedzą, że są w ogniu walk i dziwią się ponoszonymi stratami. Dostajemy obraz wewnętrznych kłótni w armii okupanta, której żołnierze zamiast wykonywać rozkazy dowódców, wolą kłócić się o łupy i strzelać do sojuszników.
W rezultacie, zapominamy o tym, że wojna cały czas toczy się nie pod Moskwą, ale na terenach Ukrainy. Zapominamy, że to żołnierze wysłani przez Kreml cały czas są w ofensywie. Watahy rosyjskie stają się niegroźne, jako naiwni głupcy, którzy prędzej władują się na własną minę, niż odniosą jakikolwiek większy sukces.
Generał Skrzypczak używa wręcz w kontekście wojsk okupanta terminu "konsekwentni samobójcy". Tak bardzo przestajemy obawiać się Rosjan, że dziś większość Polaków nie wierzy w to, że Putin kiedykolwiek wyda rozkaz ataku na Warszawę.
Strategia mediów - nie mieć żadnej strategii
W ubiegłym tygodniu miały miejsce dwa wydarzenia, które są bardzo znaczące w kontekście medialnego zamieszania towarzyszącego wojnie. Najpierw Rosjanie zniszczyli ważny strategicznie most na Dniestrze łączący tereny południa Ukrainy z regionem separatystycznej republiki Naddniestrzańskiej. W komunikatach wojskowych, które później media ochoczo przepisywały, zniszczony most zlokalizowany został w rejonie limanu Dniestru. Liman, to rodzaj płytkiej zatoki, powstałej przy ujściu rzeki do morza. Wojskowi używają takiej terminologii, by sporządzać precyzyjne raporty z frontu, ale nie zajmują się tłumaczeniem zawiłości geograficznych.
Drugie wydarzenie miało miejsce w Donbasie i łączy się bezpośrednio z pierwszym. Otóż, na przepływającej przez Donbas rzece Doniec zbudowano most, który stanowi połączenie kolejowe między miastami Łyman i Rajhorodok. Rosjanie używali tej drogi do sprowadzania liniami kolejowymi dostaw dla swojej armii walczącej na wschodzie Ukrainy.
Wojskom ukraińskim udało się most wysadzić - okupant stracił pociąg ze sprzętem i strategicznie ważny odcinek komunikacyjny.
Dlaczego wydarzenia w Donbasie i na południu Ukrainy się łączą, choć nie powinny? Dlatego, że we wszystkich polskich mediach, w odstępie kliku dni pojawiły się informacje o zniszczeniu dwóch mostów: jednego na limanie, a drugiego obok miasta Liman. Jest to błąd wynikający z przetłumaczenia "Łyman" na "Liman", ale jest to również błąd polegający na tym, że nikt nie zadał sobie trudu sprawdzenia, czym jest "liman Dniestru". W efekcie, otrzymujemy dwie bliźniaczo brzmiące informacje o zniszczeniu mostów, które nie mają ze sobą nic wspólnego i znajdują się w odległości kilkuset kilometrów od siebie. Czytelnika natomiast taka wiadomość może wprowadzić w stan kompletnego oszołomienia. W ogólnej wojennej zawierusze, może nie wprowadzajmy dodatkowych elementów, które jeszcze bardziej zaciemnią nam obraz wydarzeń. Wolność słowa, którą Elon Musk postuluje to diabelnie ważna sprawa, ale nie mylmy jej z głupotą.